Słowo tłusty nie ma ostatnio dobrej prasy. Tłuste jedzenie, tłuste włosy, tłuste plamy i ślady tłustych paluchów na ekranie. W dodatku przetłuszczająca się cera – wszystko to jest problemem. Właściwie tylko tłusty czwartek i wytłuszczenia w tekście odbierane są pozytywnie. No i nienasycone kwasy tłuszczowe omega-3 i omega-6. A przecież nie zawsze tak było – weźmy choćby biblijne siedem lat tłustych i siedem lat chudych. To te pierwsze oznaczały urodzaj. Albo tłusty kąsek – to niby ten najlepszy. Jak to wytłumaczyć dzieciom, odsuwającym te najtłustsze kąski na brzeg talerza.
Podobnie w parze przymiotników gruby-chudy pozytywnym bohaterem bywał gruby, czego ślady przechowuje język. Gruba ryba z grubą kasą to najlepsza partia. Jej portret potrzebuje grubych, solidnych ram. Gruby materiał, grube sukno to był synonim jakości, zanim nowoczesne technologie popchnęły nas w stronę miniaturyzacji (cienkizacji?). Dzisiejsze telewizory konkurują ze sobą w myśl zasady „kto cieńszy, ten lepszy”, a największym cudem techniki jest grafen – materiał o grubości atomu. Poprawić się to znaczyło (wciąż czasami znaczy) przybrać na wadze, choć większość ludzi za poprawę swojego wyglądu uznaje schudnięcie.
Językowe zwyczaje utrwaliły też przekonanie, że słodkie jest lepsze od gorzkiego. Słodko smakuje zwycięstwo, gdy zna się gorycz porażki. Słodkie życie, słodkie szczeniaki, słodkie usta ukochanej. Ale gorzka prawda, gorzki los, gorzkie doświadczenia, gorzka pigułka do przełknięcia. Okrzyki „gorzko, gorzko” niby łączą gorzki smak z całowaniem, ale przecież gorzka wódka ma być niedobra, trzeba ją osłodzić (już widzę, jak ktoś sypie łyżeczką cukier do szklaneczki z whisky – brrr). Kto wymyślał te powiedzenia, te weselne przyśpiewki? Jakiś cukiernik, jakiś miłośnik słodyczy? Owszem, dzieci lubią smak słodki, niektóre kobiety wolą słodką wódkę (albo słodkie wino czy nawet piwo z sokiem), ale przecież z wiekiem znajdujemy przyjemność w smaku gorzkim. Przynajmniej ja tak mam. Tak mi się zmieniło na nadchodzącą starość. Co lubię gorzkiego? Kawę, kakao, jarmuż i cykorię, orzechy włoskie, grejpfruty, pestki dyni i wszelkie inne pestki, oliwę, nawet wątróbkę i brukselkę. Lubię gorzkie likiery ziołowe i wytrawne wina. Lubię rozgryzać goździki.
Tak mnie naszło w tłusty czwartek, po zjedzeniu wyjątkowo słodkiego pączka z jakimś paskudnym kremem (zmulił mnie przy drugim kęsie). Podobno kiedyś pączki jadano na słono, nadziewano słoniną i smażono w smalcu. Wtedy to były tłuste czwartki, panie, nie to co teraz. Dziś to są raczej słodkie czwartki. A ja apeluję o gorzkie piątki, o rehabilitację smaku gorzkiego, o jakieś związki frazeologiczne o pozytywnym dla gorzkiego wydźwięku. Przecież biznes można zrobić na wszystkim – ostatni tydzień karnawału mógłby się składać ze słonego poniedziałku, kwaśnego wtorku, cierpkiej środy, tłustego czwartku, gorzkiego piątku, ostrej soboty i słodkiej niedzieli (wiem, że tłusty to nie smak, ale skoro już jest…). Siedem razy tyle okazji do zarobienia – w każdym dniu mocą wykreowanej tradycji jadałoby się coś innego, pod innymi stoiskami ustawiałyby się kolejki, a media mogłyby porównywać na przykład ceny kwaśnowtorkowych ogórków kiszonych w najlepszych restauracjach.
Taki karnawał smaków ożywiłby handel, choć niejednemu mógłby rozregulować żołądek. Wtedy przydałby się post. Tylko że post trudniej sprzedać. Ale karnawał bez postu traci sens, traci partnera czy może przeciwnika (walka postu z karnawałem), traci kontrastowe tło. Żyjemy w permanentnym, niedorobionym karnawale. Wszystkie czwartki są tłuste, a raczej tłustawe.