Herbata nasza powszednia – rozbudzająca nierozbudzonych zmysłowym aromatem, wierna strażniczka biurowych nasiadówek, przesłodzona stara panna z imienin u cioci. Bach nie skomponował na jej cześć kantaty, ale my poświęcimy jej nasze złociste wariacje.
1. Na koloniach herbata z wielkiego termosu, stawianego w jadalni metalowego kotła z kranikiem. W takim kotle sypany kilogramami cukier nigdy nie mógł do końca się rozpuścić, osiadał na dnie, czyniąc kolejne nalewane kubki coraz słodszymi. W miarę upływu dnia rosła słodycz, jakby zachodzące słońce rozpuszczało się pomarańczowymi landrynkami w słomkowym napoju. Przy odrobinie doświadczenia i biegłości w sztuce można było po słodkości herbaty rozpoznać, która jest godzina. Taki herbaciany zegar napędzany cukrem i pragnieniem.
2. Na pierwszym roku studiów herbata zamarzająca w nocy w niedogrzanym pokoju. Poranny sorbet w zostawionym na stole kubku podczas zimy dziesięciolecia. Dla rozgrzania się rano herbata gotowana przed wyjściem na zajęcia. Znacie ten przepis dla mieszkańców domów, w których zamarzła woda w rurach? Otwórz okno, zgarnij z parapetu pół garnka śniegu, podgrzewaj do wrzenia, na koniec wsyp trochę liści herbaty. Pij parząc sobie wargi.
3. Herbata czarna czy zielona? A może biała? Czerwona na odchudzanie. Tybetańska z masłem, angielska z mlekiem, rosyjska z cukrem. Z cytrynką? W szklance czy w filiżance? Moczona czy sypana? A może mrożona? Herbata z imbirem, herbata z anyżem, z prądem i unplugged. Herbata z herbatnikami, czajnik z czajem, napar dla par.
4. Albo moja koleżanka z redakcji, którą bardzo piekły oczy od długich godzin siedzenia przed komputerem. Więc mówię jej: herbata! Trzeba zrobić kompres z mokrej, ciepłej torebki i trzymać go na oczach kilkanaście minut. Chyba nie usłyszała początku, bo następnego dnia płacz, że najlepsza torebka się zniszczyła przy podgrzewaniu, dokumenty przemokły, a oczy bolą tak samo. Opowiedziałem tę anegdotę żonie, która ma ostatnio jakieś feministyczne pretensje. – Wymyśliłeś to przeciw kobietom! Oczywiście mało rozgarnięta okazała się koleżanka. A dlaczego nie kolega? – Bo moi koledzy nie noszą torebek. – Mógłby zniszczyć torebkę żonie. – I to nie byłoby przeciw kobietom?
5. Herbata jest jak wino. Nie w tym sensie, że niby im starsza, tym lepsza (co nie jest zresztą prawdą nawet w odniesieniu do wina). Herbata jest jak wino, bo wszystko jest herbatą, co tylko zamkniemy sobie w torebeczce do zamaczania. Herbatki ziołowe i owocowe. Herbata z czystka i czarnego bzu. Herbatka bez herbaty. Dla niektórych nawet woda z rozgotowanym bananem to już herbatka bananowa. Podobnie każdy sfermentowany soczek bywa przez niektórych nazywany winem. Więc może róże herbaciane i kieliszek różowego wina z okazji Międzynarodowego Dnia Herbaty (15 grudnia)? Albo kieliszek wina z herbaty za zdrowie Chińczyków?
6. Przy herbatce miło powspominać dzieciństwo i szaloną młodość. Kiedyś to były herbaty: Ceylon, Ulung, Madras. Kartonowe pudełka bez żadnych wkurzających folii. Za to z piękną szatą graficzną, stworzoną jakby przez projektanta czeskich znaczków pocztowych. Na przykład Ulung – z dużym U, przeciągniętym poniżej dolnej linii pozostałych liter. Ozdobione dziubkiem U tworzyło korpus dzbanka, którego przykrywka kojarzyła się z małą koroną. Dziś herbaty nazywają się Saga albo Minutka. Dziś nawet Ceylon nazywa się Sri Lanka.
7. Ojczyzną herbaty są Chiny. Herbata jest symbolem brytyjskości. Oczywiste więc, że Partia Herbaciana działa w USA, dawnej brytyjskiej kolonii, która obecnie rywalizuje z Chinami o prymat w światowej gospodarce. W Polsce za to czymś w rodzaju narodowej herbatki jest czerwony barszczyk, podawany w białej filiżance. Z buraków robimy też cukier do herbaty.
8……