Tak się złożyło, że pierwszy z serii regularnie publikowanych, copiątkowych felietonów ukazuje się akurat 11 listopada. Będzie więc o niepodległości, fladze i symbolach, będzie też o Polsce.
Artystka Anna Lehmann proponuje w Muzeum Włókiennictwa akcję „Zszywania flagi” – każdy będzie mógł doszyć swój kawałek do wielkiej biało-czerwonej (bardzo dobry pomysł dla wyjątkowo dziś podzielonego narodu). Ja swoje zszywanie flagi przeżyłem rok temu.
Wszystko zaczęło się od kradzieży – ktoś po prostu wszedł przez otwartą furtkę i w przeddzień święta zabrał moją flagę. Podobno nie są to wcale rzadkie przypadki. Znajomy, który jest w zarządzie wspólnoty mieszkaniowej, powiedział mi, że w każdym budżecie mają zarezerwowane pieniądze na flagi, bo po każdej świątecznej dacie trzeba dokupić jedną lub dwie. Po co ludzie je kradną? Może na handel? Albo dla siebie – żeby zamanifestować swój patriotyzm wywieszeniem cudzej własności? A może wywieszają, bo boją się Straży Miejskiej? Sprytniejsi unikają mandatów, uczciwi płacą dwa razy.
Więc w zeszłym roku rankiem 11 listopada po prostu nie miałem flagi, ale chciałem – wzorem dziada pradziada – zamanifestować polskość i cześć. Otworzyłem więc szafę i zacząłem szukać materiałów do patriotycznych prac ręcznych. Białe prześcieradło znalazłem od razu, z czerwonym kolorem poszło gorzej. Znalazłem jedynie jakąś wiśniową flanelę na spódnicę żony – nigdy nieuszytą. Myślałem nawet o poświęceniu swojej czerwonej koszuli, ale zbyt trudne okazało się wycięcie z niej regularnego prostokąta odpowiednich rozmiarów.
Szycie postanowiłem zastąpić malowaniem – białe prześcieradło stało się płótnem dla mojego obrazu. Miałem zostać polskim Jasperem Johnsem (swoją drogą cieszyłem się, że nie muszę malować 50 gwiazdek). Po dwóch godzinach pracy i zmarnowaniu kilku słoiczków z czerwoną plakatówką efekt był – powiedzmy – interesujący… Flaga była subtelnie cieniowana, a linia oddzielająca pole białe od czerwonego łamała schemat prostoty. Prawdziwe nieszczęście zaczęło się jednak po wywieszeniu, gdy materia zderzyła się z warunkami atmosferycznymi. Smagana deszczem biało-czerwona płakała krwawymi łzami – nad talentami autora czy losem kraju?
Następnego dnia poszedłem do hipermarketu i zakupiłem porządnie wykonaną flagę. Hipermarket należał do niemieckiej sieci handlowej, nasz narodowy symbol najprawdopodobniej był uszyty w Azji. Pomyślałem sobie, że tak jest czasami z naszym stosunkiem do ojczyzny – część kradnie, część beztrosko eksperymentuje z symbolami, a zarabiają na tym wszystkim w innych krajach.
Na zdjęciu fragment obrazu Jacka Świgulskiego „Biało-czerwona 2”