Argumenty bywają obosieczne. Podobnie jak gesty protestu i strategie buntu. Podpisując petycję, idąc na demonstrację, można niechcący potwierdzić racje przeciwnika – tak sobie myślałem, oglądając w telewizji pochód 7-majowy. A potem przypomniała mi się akademia ku i od czci.
W grudniu Nagrodę Literacką im. Juliana Tuwima dostał nieoczekiwanie Jarosław Marek Rymkiewicz. Nieoczekiwanie, gdyż jego polityczne sympatie wydawały się nie do zaakceptowania dla kapituły i pomysłodawców nagrody. I rzeczywiście – dwie jurorki nie mogły pogodzić się zarówno z werdyktem, jak i resztą szacownego grona wybierających laureata. Skończyło się na votum separatum.
Skończyło się? Tu sam wobec siebie zgłaszam głos odrębny – na tym wcale się nie skończyło, dopiero się zaczęło. Na gali wręczenia nagrody znana tłumaczka wygłosiła coś w rodzaju antylaudacji, a łódzki poeta okadził scenę (i przy okazji stojące na niej osoby) warkoczem czosnku. Podobno skuteczny to lek na upiory. W Internecie pojawiła się protestacyjna petycja, sygnowana przez część środowiska akademickiego, niestety sygnowana bez zrozumienia znaczenia słowa „petycja”. Gdyby bowiem sygnatariuszy zapytać, czego żądają – byliby bezradni, jak niektórzy rodzice pytani przez księdza podczas chrztu O co prosicie dla swojego dziecka?
Pełne dramatyzmu oświadczenie (to właściwsze słowo) miało być dowodem moralnego sprzeciwu wobec uhonorowania niepokornego politycznie pisarza. Sygnatariusze wprawdzie przyznawali potem, że Rymkiewicz może i talent pisarski ma, ale w obecnej sytuacji… Dwa lata wcześniej – mówili w prywatnych rozmowach i podczas publicznych dyskusji – może i mógłby zostać wyróżniony, ale nie dziś. Poza tym Rymkiewicz to pisarz ocierający się o nihilizm (ciekawe o co trzeba się ocierać, by zasłużyć na nagrodę), zapatrzony w śmierć i podtrzymujący romantyczne fantazje na temat ofiary konsolidującej naród (lepsze są – jak powszechnie wiadomo – pozytywistyczne fantazje na temat emancypacji).
Oczywiście nie sposób było tych ludzi przekonać, że Rymkiewicz to poeta o wielkim dorobku, erudyta i znawca historii, że Samuel Zborowski to książka wiele mówiąca nie tylko o wolności i tragizmie życia, ale też ukazująca w zupełnie nowym świetle epokę renesansu. Nie sposób było ich przekonać, że Wieszanie nie jest nawoływaniem do politycznego mordu, że literatura (także eseistyka) ma w sobie pierwiastek metafory i nie wszystko należy tu brać dosłownie.
Dla przykładu – grana na polskich scenach sztuka Belfer opowiada o nauczycielu, który zaczął strzelać do lekceważących jego lekcje uczniów. Czy jest to zachęta do mordowania młodzieży, czy może metaforyczny zapis stanu ducha, w którym belfrom zdarza się mamrotać pod nosem – najchętniej bym ich powystrzelał. Choć z drugiej strony zabójca Lennona miał przy sobie Buszującego w zbożu, więc może powieść Salingera należałoby wycofać z bibliotek? I żadnych nagród dla zbójeckich książek.
Ale jako się rzekło – argumenty bywają obosieczne. Otóż strach przed zgubnym wpływem prozy Rymkiewicza tylko potwierdza jej literackie walory. Nikogo by chyba nie przekonały wywody jakiegoś grafomana. Im mocniej więc protestujecie przeciwko Rymkiewiczowi, tym bardziej przyznajecie, że ma on talent, który mógłby porwać tłumy. Co więcejc- wasze petycje mogą czytelników owładniętych wywołanym przez Rymkiewicza buntem tylko zdenerwować. Wypychanie tej twórczości poza oficjalny obieg literacki tylko zwiększa jej atrakcyjność. (Gombrowicza można rozbroić, wprowadzając go na listę lektur w podstawówce). Rymkiewicz, jeśli w ogóle jest niebezpieczny, to jako zwalczany przez elity outsider, a nie jako pupilek salonów przyznających nagrody.
Sytuacja przypomina niedawne demonstracje KOD-u. Na miejscu organizatorów wcale bym się tak nie kłócił o liczbę uczestników. Każda bowiem demonstracja, każdy przepuszczony do Warszawy autokar, każdy plakat z uśmiechniętym liderem opozycji potwierdzają, że swobody obywatelskie nie są naruszane (a przynajmniej że nie ma tu totalitaryzmu). Wolność zgromadzeń, wolność słowa, wolność zrzeszania się – wszystko działa (na razie – dopowiedzą KOD-owcy). I każda demonstracja właśnie tę tezę potwierdza.
W dodatku opozycja podkreśla, że na jej marszach wszyscy są uśmiechnięci, radośni i otwarci. A przecież roześmiany, radosny tłum świadczy o znośnych chyba warunkach życia w kraju. Demonstranci nie wyglądają na prześladowanych przez totalitarny reżim. Im bardziej się śmieją, im dowcipniejsze niosą transparenty, tym bardziej zaprzeczają tezom o cenzurze i zamordyzmie. Im bardziej Kubuś zaglądał do słoika, tym bardziej nie było tam prosiaczka totalitaryzmu.