Ktoś mnie zapytał, świat nagle zawirował – ale tylko literacki. Pytanie brzmiało bowiem: Jak ważny w literaturze jest dobry tytuł? Przed oczami przesunęły się nieskończone rzędy książek, nazwiska autorów. Dobry tytuł? Szlachetny, szlachecki. No jasne, że jest ważny – na przykład Aleksander hrabia Fredro, Zygmunt hrabia Krasiński, Franciszek książę de la Rochefoucauld. Ale przyjrzyjmy się samym książkom. Top 5 tytułów z tytułami: „Cesarz” Kapuścińskiego, „Książę” Machiavellego, „Mały książę”, „Król Maciuś Pierwszy” Korczaka i „Hrabia Monte Christo” Dumasa.
Bardzo podobał mi się tytuł „Dyskretny urok burżuazji”. Oczywiście jako tytuł filmu, ale film to taka książka z obrazkami. Często zresztą książka i film mają ten sam tytuł, np. „Nieznośna lekkość bytu”czy „Wszystkie poranki świata”. W tych trójwyrazowych tytułach lubiłem przesunięcie znaczeniowe przymiotnika względem określanego rzeczownika. Dyskretny? Nieznośna? Trochę inne pole skojarzeń, intrygujący dysonans. Na wzór tych wyrażeń wymyśliłem dla swoich książek tytuły: „Filozoficzne aspekty tramwaju”, „Błękitne lustro aksjologii” czy uroczo dwuznaczny „Depilacja okolic serca”. Ale ta metoda mi się znudziła, wewnętrzna komisja do zwalczania autoplagiatów wystosowała do mnie pismo z napomnieniem. Samo życie podpowiedziało mi wtedy inne rozwiązanie.
Napisałem felieton inspirowany rodzinną historią. Żona kazała mi umyć wannę, akurat gdy pisałem poemat na konkurs poetycki. Kiedy chciałem wydać zbiór felietonów, tekst „Wanna na wydaniu” stał się tekstem tytułowym. I niejako proroczym, gdyż po przeprowadzce nie mamy już wanny, tylko prysznic. Drugi tom felietonów będzie więc zatytułowany „Gabinet z prysznicem”. Ale wracając do wanny/panny – myślę o całej serii wydawniczej: „Hanna na czesaniu” – tom poezji z przewagą erotyków, „Ranna na zesłaniu” – powieść historyczna o partyzanckim oddziale, „Manna na wygnaniu” – powieść historyczna o tematyce biblijnej, „Sanna na rozlaniu” – bogato ilustrowany reportaż o bobsleistach. Takie brzmieniowe zabawy, przekształcenia i parafrazy czasami spotyka się w poezji. Na przykład tom Mirona Białoszewskiego „Rachunek zachciankowy”. Albo redagowane kiedyś przeze mnie „Owoce noża” Michała Murowanieckiego. Co ciekawe, szalejący z nazywaniem swoich utworów poeci – podobnie jak malarze – często unikają nadawania tytułów. Prozaicy – choć na ogół spokojniejsi w tej kwestii – nigdy tak nie robią. Powieść bez tytułu? Powieść znana ze swojego incipitu?
Lubię klasyczne, umiarkowanie metaforyczne tytuły, jak na przykład „Czarodziejska góra”, „Sto lat samotności” czy „Kwiaty zła”. To coś więcej niż „Lalka” czy „Ojciec Goriot”, ale bez szaleństw awangardy w stylu „62. Model do składania” czy „49 idzie pod młotek”. Z tytułem jest jak z okładką – dobrze, gdy się wyróżnia na półce, ale nie może być krzykliwa.
P.S. Na zdjęciu praca Joanny Wiszniewskiej-Domańskiej pt. „Biblioteka niezapisanych historii”. Tytuł paradoksalny sam w sobie (puste książki o czystych kartach?), dodaje dodatkowych znaczeń rysunkowi. Borges skrzyżowany z Magritte’em.