W Łodzi od czterech lat przyznawana jest Nagroda Literacka im. Juliana Tuwima. W tym roku po raz pierwszy oprócz wyboru laureata przez jury mieliśmy też głosowanie publiczności, w którym zwyciężyła Kaja Kowalewska. Nie Olga Tokarczuk, nie Andrzej Stasiuk, nawet nie Janusz Wiśniewski czy Katarzyna Bonda, tylko Kaja Kowalewska – poetka, prozaiczka, felietonistka, recenzent filmowy. Gratulacje!
Autorce pogratulowali też organizatorzy plebiscytu. Ale od razu zapowiedzieli, że w przyszłym roku zmienią zasady głosowania – ludzie będą mogli wybierać tylko spośród kandydatów zgłoszonych przez ekspertów. Pośrednio przyznali więc, że wybór dokonany przez publiczność nie do końca ich zadowolił. Mogło to pisarkę dotknąć i nawet ofiarowana jej w nagrodę taca, dla podniesienia prestiżu zwana paterą, nie osłodziła gorzkiej pigułki. Czy gdyby głosowanie wygrał Andrzej Stasiuk, dostałby coś więcej?
Zostawmy w tym miejscu pisarkę dotkniętą prasowymi komentarzami na temat wyniku głosowania i sami dotknijmy ogólniejszego problemu respektowania/kwestionowania wynegocjowanych demokratycznie hierarchii. Można spytać, po co organizuje się plebiscyt, skoro nie wierzy się w sensowność czytelniczych wyborów. Dylemat stary jak demokracja. Owszem, znany z każdej listy przebojów przypadek zorganizowanej akcji fanów zawsze radykalnie wpływa na wyniki. Sam wymyśliłem w szkole plebiscyt na rockowy zespół wszech czasów, którego nie wygrali The Rolling Stones, The Beatles, Pink Floyd, Led Zeppelin ani Nirvana (która zresztą jeszcze wtedy nie istniała). Plebiscyt wygrał znany na osiedlu zespół Borsuki, na który zagłosowali koledzy grających w nim muzyków. Taki już los organizatorów plebiscytów, taki urok wszelkich głosowań. Trzeba się z tym pogodzić, a nawet dostrzec pozytywy: Mick Jagger na pewno nie odebrałby nagrody, a Borsuki owszem. Był nawet koncert na gali wręczenia – grali całkiem nieźle.
Rok temu niektórym nie spodobało się przyznanie Nagrody Tuwima Jarosławowi Markowi Rymkiewiczowi. Wtedy to wybór jurorów wywołał protesty, rozdzieranie szat i podpisywanie internetowych petycji. Efekt taki sam – zmiana formuły i (przy okazji) jurorów. A zatem autorytety są dobre, o ile mówią to, co chcemy usłyszeć. Kiedy wybierają Rymkiewicza – lepiej przewrócić stolik i szybko połknąć protokół posiedzenia.
Całkiem podobnie rzecz ma się z wyborami. Tak się jakoś porobiło, że zbuntowane masy co chwila zawodzą swoje elity i wybierają nie tak, jak trzeba. Można nawet zaryzykować tezę, że masy głosują na złość elitom. Gdyby te ostatnie były sprytniejsze, po prostu podpowiadałyby rozwiązanie przeciwne do pożądanego przez siebie. A tak? Po każdych wyborach płacz i załamywanie rąk. Opiniotwórcze środowiska po przegranych głosowaniach od razu żądają powtórki albo zaczynają bronić demokracji (właściwie to bronić się przed skutkami demokracji), która jakoby jest zagrożona przez sam fakt zwycięstwa Trumpa, zwolenników Brexitu, Borsuków czy Kai Kowalewskiej.
Czasami rodzice zabierają dziecko na zakupy. Przed wejściem do sklepu, w którym ma być kupiony płaszczyk, padają słowa: sam sobie wybierzesz, jaki zechcesz. Ale gdy dziecko rzeczywiście wybiera, na przykład futerko z borsuków, rodzice znajdują setki argumentów (od ekonomii, przez estetykę, etykę, aż po ekologię), że to akurat zły pomysł. W końcu pozwalają wybrać spośród dwóch, które różnią się od siebie jak PO od Nowoczesnej. Futro borsuka zostaje ocalone, a jeśli dziecko potem narzeka – słyszy: przecież sam wybrałeś.