Jeszcze się załapałem kilka razy w dzieciństwie, przy zapaleniu oskrzeli albo poważniejszym przeziębieniu. Szklane kule ze ściętą górą, wacik nasączony spirytusem, płomień wysysający tlen i szybkie przykładanie szkła do skóry. Leżenie kilka minut z przyssanymi bańkami, odrywanie z efektem mlaśnięcia, czerwone, a czasem ciemne ślady na plecach. Cały rytuał leczniczy, owiany aurą tajemniczości, ale polecany przez lekarzy. A potem bańki znikły, tekturowe pudełka przewiązane gumką powędrowały na strychy lub do piwnic. Być może jeszcze się przydadzą, bo zaufanie do starych praktyk medycyny naturalnej powraca. Bańki – jak prawie wszystko – można zamówić przez Internet. Sprawdzając oferty, dowiedziałem się, że ten patyk z wacikiem nazywa się kwacz. Jeśli macie zamiar startować w Milionerach – zapamiętajcie.
Słowa bańka z czasem zyskało dla mnie nowe, już pozamedyczne znaczenia. Najpierw bańki się puszczało, zmieniając wodę z mydłem na unoszące się w powietrzu kule. Z bańką chodziło się też po mleko, ale na wakacjach. W mieście mleko samo przychodziło pod drzwi, w butelkach zaklejonych aluminiowym kapslem. Potem bańkę można było dostać w szkole, a na szkolnym boisku można było dostać z bańki. Można też było z bańki strzelić gola. Gdy kończyliśmy studia i zaczynaliśmy pracę, na skutek hiperinflacji każdy zarabiał (ale i wydawał) miliony, czyli bańki właśnie. Krótki praktyczny kurs ekonomii dostarczył nam wiedzę o bańkach rynkowych, na przykład o bańce na rynku nieruchomości w USA. A na koniec okazało się, że wszyscy żyjemy w bańkach informacyjnych, czyli filtrujących.
Termin wymyślił podobno Eli Parisel w 2011 roku. Bańka informacyjna (filtrująca) oznacza ograniczanie przez dostarczanych nam informacji. Internetowe algorytmy podsuwają nam treści, które nam odpowiadają, posty zgodne z naszymi poglądami, piosenki podobne do tych, których słuchaliśmy, przez co ograniczają różnorodność przekazu i spłaszczają nasze widzenie świata. Wydaje się, że z podobnymi bańkami mieliśmy do czynienia jeszcze przed wynalezieniem Internetu – sami byliśmy dla siebie takimi algorytmami. Każdy wybierał sobie (i nadal wybiera) przyjaciół o podobnych zainteresowaniach. Ktoś, dla kogo opera jest całym światem, na ogół ma niewielkie pojęcie o futbolu, a zapalony wędkarz może zupełnie nie znać się na starych zegarach. Dlatego ludzie skupiają się w kółkach zainteresowań, czyli takich spłaszczonych bańkach. Wolimy też znajomych o podobnych poglądach, chyba że ktoś lubi się kłócić. Spór, dyskusja mogłaby być odświeżająca i odkrywcza, gdybyśmy byli choć trochę otwarci na argumenty. Z reguły jednak szukamy u innych nie intelektualnych inspiracji, a potwierdzenia własnych poglądów.
Są jednak sytuacje, gdy konfrontacji z innym spojrzeniem na świat nie da się uniknąć. Imieniny i wszelkie okazje rodzinne, podróże w przedziałach dalekobieżnych pociągów, siedzenie w pracy w jednym pokoju. Wspólnym mianownikiem jest przypadkowe zgromadzenie ludzi o różnych poglądach. Wtedy rzucona mimochodem uwaga albo celowa intelektualna prowokacja rozpoczynają spór. Tematy tradycyjne: która partia gorsza (bo przecież wszystkie do bani, ale z dwojga złego to już wolę…), zmiany klimatu, chciwość bogatych i roszczeniowość biednych, zwężanie ulic i brak parkingów, szczepić się czy nie szczepić (temat przygasły) i tak dalej. Dyskusja trwa, dopóki ktoś się nie obrazi. Albo dojdzie do słusznego wniosku, że i tak nikogo nie przekona. Wtedy trzeba wyjąć słuchawki i ukryć się pod kloszem muzyki albo ulubionych podcastów.
Przysłuchiwałem się ostatnio takiej rozmowie. Temat jak z rozprawki: wpływ człowieka na zmiany klimatu. Na rozgrzewkę kilka frazesów, kilka banałów z repertuaru popularnej publicystki. A potem prezentacje, kto tam co zobaczył w swojej kryształowej kuli internetowej. Ktoś czytał niezły artykuł, ktoś słuchał podcastu, ale dokładnie nie pamiętał. A nawet jeśli coś pamiętał, to inni mu nie wierzyli. Nie wierzyli w to, że dobrze zapamiętał. Nie wierzyli, że autor artykułu miał rację, nie wierzyli w wyniki badań, na pewno zmanipulowanych i opłaconych przez koncerny. Albo wierzyli wbrew rozsądkowi, wbrew oczywistym faktom przedstawianym przez przeciwnika. Te bańki informacyjne są już jakimś cudem częścią nas. Może nosimy je ze sobą jak kanki na pasteryzowane mleko, a może zapomnieliśmy, że przykleiliśmy je sobie na plecach.
PS. Na zdjęciu praca A.M. Bartczaka z wystawy w Nowej Gdyni. Artysta otworzył właśnie swoją retrospektywną prezentację w Muzeum Sztuki ms1.