Rozlosowano grupy mistrzostw świata. Kartki z nazwami państw wsadzono do plastikowych kulek, które umieszczono w szklanych pojemnikach zwanych – nie wiedzieć czemu – koszykami. Nasz kraj znalazł się w pierwszym koszyku, co powinno napawać nas dumą. Potem eleganccy panowie wyciągali na oczach całego świata te kulkopaństwa i od tej pory było już wiadomo, kto z kim zagra i kiedy. Okazało się, że pisany jest nam między innymi Senegal, państwo do tej pory znane głównie z rajdu Dakar. Sąsiaduje ono z krajami, które nie znalazły się nawet w czwartym koszyku, a że przy okazji nie są bogate – mało kto o nich słyszał. We współczesnym świecie trzeba być bogatym albo mieć dobrych sportowców. A najlepiej jedno i drugie.
Powiedzieć, że futbol rządzi światem byłoby lekką przesadą. Na pewno jednak organizuje wyobraźnię już nie milionów, ale miliardów. Organizuje też styl i język politycznej debaty. Zmiany w wymiarze sprawiedliwości porównywane są do sędziowania meczu, przejście polityka do innej partii to transfer, a rząd to drużyna. Dwuletnie okresy rządzenia to pierwsza i druga połowa meczu, szef partii (na ogół dysponującej krótką ławką) to selekcjoner dokonujący w przerwie zmian. Kiepskie posunięcie to samobój, sygnały niezadowolenia to dla polityka żółta kartka. Ktoś, kto nie interesuje się piłką nożną, nie jest już w stanie pojąć programu publicystycznego ani przemówienia ministra. Nie-szczęsny, sam sobie na to zasłużył. Musi przeżyć iluminację w świetle bramki – wtedy zrozumie.
Kiedyś państwa należały do Ligi Narodów, teraz miasta rywalizują w Lidze Mistrzów. Hymn tych rozgrywek to najpopularniejszy dziś utwór muzyczny, notabene przerobiony z hymnu koronacyjnego Haendla. Zwycięzcy zostają królami czy może to piłka zdetronizowała lekkoatletykę? Swoją drogą najlepszy klub w ostatnich latach to „Królewscy”, a dla swoich kibiców każdy klub to KING. Triumfator rozgrywek ligowych sięga po koronę, w przypadku zdobycia także pucharu – po podwójną koronę. Koronę zdobywa też król strzelców. Jak widać monarchia jest w futbolu równie popularna jak na Wyspach, zwanych przez pomyłkę Brytyjskimi (powinny nazywać się Wyspami Piłkarskimi).
Dwudziestu dwóch spoconych facetów bez sensu biega po boisku za jedną piłką – oto koronny argument przeciwników futbolu. To znaczy, że sensowniej by było, gdyby każdy miał swoją piłkę? Amerykanie, którzy grają raczej słabo, dodają, że w półtoragodzinnym meczu nie bada czasem żaden gol. Za to w ich ulubionej koszykówce każda drużyna rzuca po 50 goli, a i tak punkty mnoży się przez dwa, żeby było więcej. W tenisie z kolei punkty mnoży się przez 15, przynajmniej te małe. Na takim tle zasady futbolu to wzór logiki i precyzji. Trzeba jeszcze tylko stworzyć wyposażonego w laserowe czujniki, nieomylnego robota-sędziego i wszystko będzie w porządku.
Nasze najlepsze uniwersytety plasują się w czwartej setce Listy Szanghajskiej, nasze banki są przy szwajcarskich czy amerykańskich kuzynach niczym Szkolne Kasy Oszczędności. Nasi piosenkarze nie mogą przejść półfinału Eurowizji (Ligi Europy), nasi filmowcy z największych festiwali odpadają najczęściej w fazie grupowej. Z artystów do pierwszego koszyka kwalifikują się wikliniarze i zgrzybiali kompozytorzy (ale tylko warszawską jesienią). Może więc dobrze, że świat zwariował akurat na punkcie kopania nadmuchanego świńskiego pęcherza.