Mamy jakieś poglądy czy poglądy mają nas? Kto tu kogo trzyma za łeb, kto sobie kogo owinął wokół palca wskazującego prawdę? Coś nam się wydaje czy to my wydajemy się czemuś? Na żer, na pastwę. Mamy swoje racje? Owszem, przeczytaliśmy trochę książek, ale nie przeczytaliśmy wielu innych. Znamy opinie naszych znajomych (wiemy, czego od nas oczekują), ale nie chcemy znać opinii nieznajomych. Jakoś tam głosowaliśmy i teraz chcemy być konsekwentni. Kserówki własnych myśli chowamy sobie w biurku.
Na dnie szuflady znalazłem zeszyt z czasów licealnych. Takie tam zapiski o wszystkim i o niczym – lista płyt jakiegoś zespołu sąsiaduje z cytatami ze Stachury, poetyckie pierwociny z prozatorskimi wypocinami. Ani to pamiętnik, ani dziennik lektur, ale czytam z zaciekawieniem. Na przykład takie wyznanie siedemnastoletniego geniusza: Dochodzę do wniosku, że wiem już prawie wszystko. Nieźle, prawda? Kawałek dalej jest wzmianka o logice wielowartościowej, o której nie miałem wtedy (ani nie mam dzisiaj) zielonego pojęcia. Gdzieś tam coś wyczytałem i zapisałem sobie w kajeciku.
Interesowałem się wtedy filozofią. Z osiedlowej biblioteki wypożyczałem dzieła o nierozciętych stronach, z czego czerpałem przekonanie o swojej wyjątkowości. Czytałem też opracowania z historii filozofii, między innymi o Sokratesie. Pisząc: wiem już prawie wszystko, znałem jego słynne wiem, że nic nie wiem. Wiedziałem zatem, że mądrość polega na dostrzeżeniu własnej niewiedzy. Może więc byłem skromny, może chwaląc się wiedzą, chciałem się przyznać do braku mądrości? Wiem prawie wszystko, więc jestem na przeciwległym biegunie niż Sokrates, który wiedział, że nic nie wie (coś więc jednak wiedział – nieuchronnie wikłamy się w paradoksy). Można by tak usprawiedliwiać moją pyszałkowatość, gdyby nie słówko już. Już wiem, bo przeczytałem i przemyślałem. Przecież nie mogę się mylić – jestem na to zbyt inteligentny.
Niby wszyscy wiemy, że mądrość polega na otwartości, także na wątpieniu w swój mały rozumek. Niby wszyscy wiemy, że każdy medal ma dwie strony, a i tak uparcie patrzymy tylko na jedną z nich. Krzyczymy Orzeł, orzeł! albo Reszka, reszka!, a potem ktoś rzuca monetą i ta upada na sztorc. Wtedy jedni mówią: przypadek, a drudzy mówią: znak. Jedni i drudzy są przekonani o swojej racji, gotowi zakładać stronnictwa i zbierać podpisy, zamiast posłuchać siebie nawzajem. Może przypadek i znak to awers i rewers tej samej monety? A co powiedzieć o sytuacji, gdy moneta upada na sztorc podczas wykładu z rachunku prawdopodobieństwa (przeczytać można o tym na stronie numer 2 udostępnionej tutaj książki)? Trzeba skorygować swoje przekonania na temat prawdopodobieństwa. Ale my nie lubimy korygować swoich przekonań.
Lubimy za to przekonywać innych do swoich mądrości, bawić się w mądralę, który wie, że inni nic nie wiedzą. Nasze felietony, nasze facebookowe posty przypominają mój odnaleziony na dnie szuflady zeszyt. Lista ulubionych płyt, jakieś cytaty, wątpliwej jakości próby literackie. I przekonanie, że wiemy prawie wszystko.
Foto: Wikimedia, 10 drachm – moneta grecka