W mieście wielkie poruszenie – coś ustawiają, podłączają, wygradzają. Wieczorem lasery przeczesują niebo, za dnia grube kable przeciągnięte w poprzek ulicy utrudniają przejazd. Na ścianach kamienic alpinistyczne ekipy wieszają kolorowe dekoracje. Zbliża się festiwal światła, co mnie w zasadzie cieszy. A nawet cieszy podwójnie, bo okazuje się, że jednak nie trzeba tak oszczędzać energii. Dla człowieka, który ze strachu przed globalnym ociepleniem nie zapala światła nawet w czasie nocnych wycieczek do łazienki, to pocieszająca wiadomość. Skoro przeciwko podświetleniu połowy miasta przez trzy noce nikt nie protestuje, to może jednak nie jest tak źle.
Taki festiwal to naprawdę sporo zużytego prądu. Na przykład u mnie w pracy już w środę zakleili szyby (na elewacji ma być projekcja), więc przez cały dzień palą się lampy. A to dopiero początek – gdy to wszystko wreszcie zaświeci, gdy do oświetlenia dojdzie nagłośnienie, gdy te wszystkie samochody staną w korkach… No jasne, można oczywiście sugerować, że wyciągnięcie tłumów na ulice spowoduje, że ludzie nie będą palić światła (ani oglądać telewizji) w domach, ale ten argument przypomina mi pokrętne tłumaczenia zwolenników technologii 5G. Gdy okazało się że ta nowa sieć tysięcy nadajników będzie zużywać dwa razy więcej energii niż przeciążone sieci 4G, co powiedzieli zwolennicy przyspieszenia? Że szybki Internet pozwoli zaoszczędzić więcej energii niż potrzeba do jego funkcjonowania. No bo gdy podłączymy nasze pralki i lodówki (a być może nawet swetry i kurtki) do Internetu, to sztuczna jakaś inteligencja wszystko tak nam powłącza i powyłącza, że bilans wyjdzie na plus.
Bilans zawsze wychodzi na plus – na papierze. A potem okazuje się, że coś przeoczyliśmy i jednak jesteśmy na minusie. Na przykład elektryczne samochody miały mieć i tę zaletę, że ograniczyłyby miejski hałas. Ale ku (tylko?) mojemu zdumieniu wprowadzono przepisy nakazujące producentom takich aut montowanie systemów imitujących odgłosy silników spalinowych. Samochody elektryczne okazały się za ciche, więc by nie dochodziło do wypadków… Bezpieczeństwo ważna rzecz, ale co z walką z hałasem? Wychodzi na to, że trzeba wybierać. A może da się ten sam samochód raz przedstawić jako bezgłośnie działające lekarstwo na zgiełk miasta, a kiedy indziej zobaczyć zalety montowanego w nim elektronicznego systemu ostrzegania przechodniów. W ekologicznym dodatku do codziennej gazety można zamieścić reklamę bezgłośnej podróży, a w dodatku 60+ reklamę bezpiecznego spaceru. Można nawet wmówić ludziom, że dostają samochód z dodatkowym wyposażeniem.
Problem w tym, że straszni mieszczanie widzą wszystko osobno. Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo… Rozmawiasz z kimś takim o globalnym ociepleniu – jest za ograniczeniem spalania, rozmawiasz o nowych sieciach telefonii – jest za rozwojem i nowoczesnością, chce miejsc pracy w nowych fabrykach. Rozmawiacie o ochronie zwierząt – jest za, nie je mięsa i nienawidzi polowań, ale gdy rozmawiacie o butach – zachwala te z naturalnej skóry. Jeśli klocki, to tylko drewniane – jest wrogiem plastiku, swoim dzieciom kupuje wyłącznie ekologiczne zabawki. Najchętniej wszystko zrobiłby z drewna, co nie przeszkadza mu być zdeklarowanym przeciwnikiem wszelkiej wycinki. Wcale nie twierdzę, że żelazna konsekwencja jest jakąś wielką cnotą. Świat jest skomplikowany, a opinie trzeba czasem niuansować. Ale minimum spójności poglądów jednak by się przydało.
Dlatego w czasach globalnego ocieplenia obok (zamiast) festiwalu światła zorganizowałbym festiwal cienia. W okresie największych upałów. Artyści tworzyliby swoje instalacje, odpowiednio zasłaniając promienie słoneczne, dzięki czemu publiczność szukałaby w sztuce schronienia. Cienie na budynkach chłodziłyby rozgrzane elewacje. Cienie poruszanych wiatrem drzew tworzyłyby na chodniku prawdziwy teatr cieni. I jeszcze cienie do powiek – rozświetlające spojrzenie. Taki paradoks w randze symbolu. Bo przecież nie ma cienia bez światła.