Ludzie się boją. Że zabraknie, że nie będzie, że będzie na kartki. Że na świecie skończy się woda albo jedzenie, że ich dzieci będą głodne. Albo wnuki. Strach przed ociepleniem, przed suszą, przed powodziami, przed zniszczeniem planety. Jedni się boją przeludnienia, drudzy się boją wyludnienia i depopulacji. Te lęki powinny się nawzajem znosić, ale niekiedy się wzmacniają. Znam ludzi, którzy boją się jednocześnie głodu i epidemii otyłości. Boją się starego dyrektora i boją się zmiany dyrektora (bo może być zmianą na gorsze). Boja się każdej zmiany i boją się, że już nic się nie zmieni do końca życia. No i przed śmiercią czują strach. Boją się, że zrobią (zrobili) coś złego i boją się, że jak nic nie zrobią, to zmarnują swoją szansę. Niektórzy boją się nawet wtedy, gdy się niczego nie boją. Bo to znaczy, że coś przeoczyli.
Kiedyś mniej się baliśmy? Czy tylko baliśmy się inaczej? Kiedyś baliśmy się nagłej i niespodziewanej śmierci, dzisiaj raczej długiej i ciężkiej choroby. Kiedyś pożaru od pioruna, dziś raczej od niewyłączonego żelazka. Też wam się zdarza wracać do domu, żeby sprawdzić żelazko? Wracać do kuchni i sprawdzać kurki kuchenki gazowej? Dzwonić do żony, żeby ona sprawdziła? Mnie zdarza się bardzo często. Wyjeżdżam rowerem do pracy i przy furtce dopadają mnie wątpliwości: wyłączyłem czy nie? Wracam, bo się boję. Ale też obawiam się, że za często wracam, że może już oszalałem z tym wracaniem. Pies się cieszy, jakby mnie nie było kilka godzin, przynosi piłkę, którą muszę kopnąć. Ale boję się, że trafię w ustawione doniczki.
No dobra, to tylko taka historyjka, to tylko literatura. Tylko? Może to właśnie słów boimy się najbardziej. Na przykład apokaliptycznych wizji, pesymistycznych prognoz, proroctw jasno- i czarnowidzów. Samospełniających się przepowiedni zapowiadających atak paniki. Jeszcze nigdy człowiek nie dostawał tylu niepokojących informacji. Już pół Internetu mówi o różnych zagrożeniach, a drugie pół radzi, jak im przeciwdziałać. Co wcale nie znaczy, że wszystkie zagrożenia są wymyślone. Tylko jak rozpoznać te prawdziwe? Czasami zresztą ktoś stwarza problem, by sprzedać nam rozwiązanie – na przykład tworzy wirusa, by zaoferować system antywirusowy. Ale wcześniej oferuje przerażające historie o utracie danych. A może wcale nie potrzeba tworzyć wirusa? Może wystarczy sugestywnie opisać jego złowieszcze działanie…
Lubimy się bać? Może sami dla siebie jesteśmy politykami stwarzającymi problemy, by je potem rozwiązywać? Mamy się czym zająć i nie myślimy o tym, co chcemy od siebie odsunąć. Coś nam to być może załatwia, jakiś hormon może nam to produkuje albo czegoś uczy. Bo przecież z własnej woli wsiadamy do tych wszystkich górskich kolejek i diabelskich młynów, kupujemy bilety na krwawe horrory. Aż boję się zgadywać, ilu uczonych mężów próbowało to wyjaśnić. Jako mąż nieuczony uważam, że jedne lęki niwelujemy innymi. Koncentrujemy uwagę na jakimś strachu, a wtedy pozostałe schodzą na drugi plan. Ale zawsze mamy dla siebie coś w zanadrzu. Nowe strachy pozbawiają nas starych strachów, ale uspokojeni jakimś wyjaśnieniem – od razu wracamy do dawnych problemów. Albo znajdujemy sobie nowe – oferta jest dziś naprawdę bogata.
Nie lękajcie się! – wołał Jan Paweł II. Don’t Worry, Be Happy – wtórował mu Bobby McFerrin. Mamy uszy, żeby słuchać. Strach ma (tylko) wielkie oczy.
Foto: Pixabay