Czym się różni kobieta od mężczyzny? Według rabina ze starego dowcipu wystarczy popatrzeć na stopy. Jaki numer buta ma twój ojciec? 43. A matka? 38. No właśnie, różnica jest między nogami. Coś w tym (tam) jest. Ostatnio ukazało mi się to w zupełnie nowym kontekście. Otóż poszedłem do weterynarza ze swoim psem. Był niespokojny, nie chciał jeść, popiskiwał i całe dnie siedział pod drzwiami. Podejrzewałem, że to cieczka suki sąsiadów, ale na wszelki wypadek poszliśmy do przychodni. Weterynarz była kobietą. Psa obejrzała, zmierzyła mu nawet temperaturę i rzekła, że to rzeczywiście może być cieczka gdzieś w okolicy. Radziła obserwować i ewentualnie przyjść za tydzień. – A tak w ogóle to proponowałabym sterylizację – popatrzyła mi w oczy jakoś tak. – No co pani? W żadnym wypadku! – Mężczyźni zawsze tak reagują, a kobiety często się zgadzają. Taka obserwacja.
Nie mam powodu, by nie wierzyć młodej pani weterynarz. Może nie przeprowadziła badań na jakiejś reprezentatywnej próbie, ale zapewne proponowała ten rodzaj zabiegu wielu właścicielom czworonogów i jakąś tam statystyczną prawidłowość odkryła. Faceci nie chcą kastracji swego psa, a kobiety (przynajmniej niektóre) takie rozwiązanie akceptują. Dlaczego tak się sprawy mają? Od razu nasuwa mi się odpowiedź prosta jak drut i jasna jak słońce: panowie biorą to wszystko do siebie i boją się utraty męskości. Za to kobiety podświadomie akceptują rozwiązanie, które jakoś ograniczy ilość oskarżanego przez nie o całe zło testosteronu. Brawo, Zygmusiu, jesteś taki błyskotliwy.
A jednak najprostsze odpowiedzi nie zawsze są prawdziwe. Może powyższe wyjaśnienie skażone jest męską perspektywą? Może to psychoanalityczna amatorszczyzna? Żona ma inne rozwiązanie zagadki, skażone dla odmiany perspektywą żeńską: według niej kobiety są bardziej empatyczne i po prostu żal im psów, które męczą się w jałowych próbach zaspokojenia instynktu. Nie chcąc robić sobie kłopotu, trzymamy psią naturę na smyczy, co nie jest fajne (dla psów). Może taki zabieg byłby jakimś rozwiązaniem. Hmmm… jakoś mnie to nie przekonuje. Przecież wykastrowany pies będzie leniwy i osowiały, utyje od zaburzonej gospodarki hormonalnej, nie będzie sobą, a w ogóle to może mu ten zabieg zaszkodzić. Męczy się? A kto się nie męczy? Niech się zajmie sportem, pobiega za piłką albo patykiem, niech poczyta książkę (a nie, to nie ten zestaw propozycji).
Status kastrata przydawał się kiedyś w dwóch zawodach – dozorcy w haremie i śpiewaka w barokowej operze. Dziś prawdziwych haremów już nie ma, a i barokowe opery to jedynie historyczne rekonstrukcje. Raczej żaden śpiewak nie zafunduje sobie historycznego instrumentu wzorem skrzypków czy wiolonczelistów. Można zaryzykować twierdzenie, że kastraci nie mają dziś nic do roboty. Czemu z psem miałoby być inaczej? Czy po kastracji może zostać przewodnikiem albo psem tropiącym? Czy może pilnować podwórka? Pozostaje mu najwyżej dogoterapia.
Nie chcę wykastrowanego psa, tak jak nie chcę bezkofeinowej kawy, bezalkoholowego wina czy coli light. Nie będę jadł gulaszu bez pieprzu ani makaronu bez jaj. No chyba że mi przejdzie to męskie skrzywienie i popadnę w skrzywienie nijakie. A może niczym stary, mądry rabin, będę układał zgrabne bon moty na temat kobiecej i męskiej natury. Ile par butów ma twój ojciec? 3. A matka? 30. To są różnice kulturowe między nogami.