Podobno Schopenhauer narzekał w XIX wieku na nieznośny hałas na ulicach. Trzaskanie z bata przez furmanów zupełnie nie pozwalało mu się skupić. No bo jak tu pracować, gdy ktoś ci za oknem z bicza strzela? Ciekawe, co by powiedział dzisiaj. Przyzwyczaiłby się do klaksonów, tramwajów, samochodowych silników i samochodowych głośników? Ja się nie mogę przyzwyczaić, szczególnie do tego brzęczydełka dla niewidomych, montowanego teraz przy każdych światłach. Założyli mi takie 200 metrów od domu, ale i tak słyszę. Zwłaszcza, gdy jestem w ogrodzie. Objaw nerwicowy: im bardziej się staram nie zwracać uwagi, tym bardziej zwracam. Tytytytytytytytyty tyy tyy tyy tyy – czerwone, czyli stoimy. Ale idziemy w drugą stronę, troszeczkę ciszej: tytytytytytytytyty tyy tyy tyy tyy. I tak na zmianę, dwanaście godzin dziennie. Codziennie.
Niewidomym i słabo widzącym naprawdę chciałbym nieba przychylić. Zwłaszcza, że sam wzrok mam raczej średni (-6 dioptrii) i bez okularów niewiele widzę. (Kiedyś na przykład zapytałem o drogę Michela Jordana – takiego wyciętego z tektury, reklamującego adidasy). Rozumiem więc, że trzeba im ułatwiać życie, ale czy naprawdę na każdym skrzyżowaniu? Nawet na dalekich przedmieściach, gdzie przez 50 lat raz widziałem niewidomego? Jasne, mogłem jakiegoś przeoczyć, może nawet kilku. Ale czy za ułatwienie komuś przejścia trzeba zapłacić rozstrojem nerwowym okolicznych mieszkańców? Czy nie można tego rozwiązać jakoś inaczej? Może jakiś zmyślny inżynier mógłby wymyślić uruchamiania takiej instalacji pilotem? Wtedy wystarczyłoby słabo widzącym rozdać po sprytnym urządzeniu, które włączałoby brzęczyk, gdy niewidomy zbliża się do skrzyżowania, czyli powiedzmy – raz dziennie.
Hałas i chaos – to nie tylko ortograficzny problem. To także problem życiowy współczesnego człowieka. Ciężarówki piszczące przy cofaniu, alarmy włączające się od podmuchów wiatru, szumiące w tle wiatraczki komputerów, muzyka sącząca się z głośników niczym dym z komina. Schopenhauer nie napisałby dziś ani linijki. Pytanie, czy Chopin by coś napisał. A może już jako młodzieniec stałby się przygłuchy od noszenia słuchawek. Właśnie – słuchawki. Może to wydać się dziwne, ale najpopularniejszym sposobem na unikanie hałasu jest dziś odgradzanie się od niego swoim własnym hałasem. W zatłoczonych tramwajach, w luksusowych siłowniach, w biurowych open space’ach, w których wiele osób nad czymś tam pracuje – wszędzie słuchawki są nieodzownym wyposażeniem. Zawodzenie piosenkarza zawsze lepsze od ględzenia kolegów. I tak cały dzień. Za to w nocy – cisza. Cisza nocna z… zatyczkami. Inaczej trudno zasnąć. Bo ulica pod oknem, bo impreza u sąsiadów, bo gruchanie gołębi… Biedne uszy, za dnia zatkane słuchawkami, nawet nocą nie mogą odetchnąć. Duszno im i krew je zalewa, czerwienieją, jakby mrozem dotknięte. Uszna duchota.
Trochę ciszy miały nam dać samochody elektryczne. Ale cisza okazała się niebezpieczna – cichego samochodu można nie zauważyć i wpaść pod. Dlatego elektryczne samochody będą miały nagrane odgłosy pracy tradycyjnego silnika. Podczas jazdy to burczenie będzie emitowane wszem i wokół. A może jak za dawnych lat ktoś biegłby przed samochodem i krzyczał: uwaga auto! Albo strzelałby z bata. Tylko że wiele osób chodzi po ulicy w słuchawkach – tym ostrzeżenia nie pomogą.
Szczególną odmianą sprzętu audio są aparaty słuchowe – coś jakby słuchawki wywrócone na lewą stronę, przesyłające do ucha realne odgłosy świata. Kto za młodu zbyt często korzysta ze słuchawek… Czyli czego się Jaś nasłucha, tego Jan nie będzie słyszeć. Czyżby przytępienie słuchu było naturalną obroną organizmu przed hałasem?
Foto: Vincent van Gogh, Autoportret z zabandażowanym uchem i fajką, 1889