Taki tytuł zapewne krzyczałby z gazety wielkimi literami, biłby po oczach, gdybym artykuł czytał w papierowym wydaniu. Ale czytam w Internecie, a tam sformatowane wszystkie nagłówki i jednakowa punktacja tytułów. Same słowa muszą wystarczyć. I wykrzykniki. No to czytam – dyrektor szpitala zwrócił się do wszystkich, którzy mogą pomóc, z dramatycznym apelem… Czytaj dalej. Klikam i czytam dalej, kto, kiedy, gdzie. Gdy dochodzę do momentu, w którym ma się wreszcie okazać, o co apeluje szpital, litery zaczynają się rozmazywać… W końcu pojawia się informacja, że pozostało jeszcze 89% tekstu i że mam kupić prenumeratę. Nie mogę doczytać bezpłatnie, nie mogę nawet płatnie doczytać tego tylko tekstu – muszę wykupić miesięczny dostęp do całego serwisu. Na pierwszy miesiąc zniżka.
Zastanawiam się. Szpital zapewne apeluje o pieniądze na coś potrzebnego. Chętnie dam, no dobra – chętnie to może przesada, ale dam. Powiedzmy: 50 złotych. Ale z tego dycha poszłaby na prenumeratę, więc dla szpitala zostałoby 40. Może i bym się zdecydował, ale okazało się, że nie mogę tak po prostu przelać tej kasy za miesiąc czytania i mieć spokój. To by było za proste – muszę podać numer karty kredytowej, z której prenumerata będzie co miesiąc odnawiana, dopóki nie zrezygnuję. Mogę zrezygnować w każdym momencie, dlatego rezygnuję od razu. Szpital nic nie dostanie – przynajmniej ten wspomniany w artykule.
Inny przykład: dzwonię do rodziców, którzy najmłodsi już nie są, niestety, dzwonię z pytaniem, czy mają co jeść i czytać. Mamy, mamy. Książki mamy i gazety, akurat czytamy dodatek o koronawirusie – wszystkie potrzebne informacje. No świetnie – myślę, ale zaraz dowiaduję się, że jutro będzie dołączona do gazety druga część tego ważnego poradnika. Naprawdę? Naprawdę trzeba podzielić nawet taki dodatek, by zwiększyć nakład przez dwa dni? Oczywiście w każdej części będzie apel, żeby nie wychodzić z domu bez potrzeby. Najwyżej do apteki albo do sklepu po… gazetę. (Nie) jest to dobry przykład… zarabiania na epidemii. Coś jak oferowanie szpitalom maseczek po zawyżonej cenie.
Nie wypada zarabiać na nieszczęściu – tak myślimy. Ale co to właściwie znaczy? Intuicyjnie czujemy, że nie wypada brać pieniędzy za przyniesienie zakupów starszemu sąsiadowi. No dobrze, a gdy ktoś zwolniony z pracy będzie chciał za taką usługę 5 złotych, żeby samemu mieć jakieś dochody? Na razie naukowcy udostępniają sobie wyniki badań, ale co będzie, jeśli jakaś firma opracuje lek na wirusa – ma go rozdawać czy jednak zarabiać na produkcji? Sprzedawać po kosztach? W takiej sytuacji to na lekach raczej nie wypada robić interesów – myślimy. A na innych lekach wypada? Ile wypada dołożyć marży? Wyjątkowo zjadliwy wirus tylko wyostrza pytania, które można było postawić już dawno. Na przykład o higienę w komunikacji miejskiej. Czy brudne, zatłoczone tramwaje nie były źródłem zachorowań? Jak często ktoś odkażał poręcze i kasowniki? Czy zwolennicy komunikacji miejskiej brali to pod uwagę? Czy my wszyscy nie przychodziliśmy do pracy zasmarkani i kaszlący? Zdarzało się. Z obowiązkowości przychodziliśmy czy z obawy? Z obawy przed gniewem szefa czy podszytej chciwością obawy o utratę pełnego wynagrodzenia?
Oczywiście wpłaciłem te pięć dych – bez trudu znalazłem inną zbiórkę. A może nawet to była ta sama? Wpłaciłem i zyskałem… poczucie, że coś robię pożytecznego. I jeszcze dorzuciłem coś dla związanej z kulturą małej firmy – może przetrwa trudne czasy. Trochę uspokoiłem tym sumienie. Kłopot bowiem w tym, że prywatne teatry, galerie czy kluby nie mogą działać i mogą zbankrutować. Te budżetowe też nie mogą, ale (na razie) mają zapewnione środki na wypłaty. Z podatków, które płacą wszyscy.
Zapraszam do rozmowy: https://www.facebook.com/sngkultura/