Tłoczą się mądrości. Autorytety. Na półkach się tłoczą, a półki w tle. Na pierwszym planie bohaterowie – rozmówcy, dyskutanci, eksperci. Tak wygląda telewizja w dobie pandemii, gdy zamiast ze studia większość programów nadawana jest z mieszkań uczestników. Politycy, profesorowie, dziennikarze, komentatorzy siedzą sobie w domu i do internetowych kamerek mówią o ważnych sprawach. Zanim jednak zaczną mówić, muszą zrobić dwie rzeczy: sprawdzić połączenie i ustawić komputer w odpowiednim miejscu. Mówiąc prościej – muszą wybrać scenografię dla swojego występu. I choć teoretycznie możliwości jest wiele, czterech na pięciu wybiera regał z książkami. Czasami w tle pojawia się lampa i jakiś obrazek, czasami kominek, czasami jakaś zieleń. W przypadku księdza (na przykład ojca Pawła Gużyńskiego) może to być witraż. Nie zobaczymy natomiast w tych relacjach kredensów z porcelanowymi filiżankami, okna z widokiem na podwórze ani pianina z kandelabrami. Nie zobaczymy nawet kalendarza z piękną dziewczyną. Gdybym ja miał wystąpić w takim programie, ustawiłbym z tyłu suto zastawiony stół – widzom ciekłaby ślinka i na zasadzie pozytywnych skojarzeń od razu by mnie bardziej lubili. Może nie mówi zbyt płynnie, ale odżywia się zacnie. A ten drugi byle co zje i byle co gada.
Większość polityków i publicystów stawia na książki. Całe regały sobie poustawiali, by świadczyły o ich mądrości. Nawet taki, co to na co dzień nic nie czyta albo czyta z czytnika – do telewizji na tle księgozbioru się ustawia. Oto przyszłość książki papierowej – element dekoracyjny konieczny w przypadku łączenia się z telewizją. Można oczywiście w udawaniu iść krok dalej i – tak jak pewna pani prokurator – wystąpić na tle tapety ze zdjęciem księgozbioru. Albo jak europoseł (obecny), który kiedyś wystąpił na tle książkowej scenografii z jakiegoś planu filmowego. Ale standardem jest własne biblioteczka – najwyżej się coś pożyczy od sąsiada i wyeksponuje na najlepiej widocznej półce. Już widzę te dyskusje w partyjnych sztabach: Nasz polityk wystąpi w TVN. Co ma mieć za plecami?
Zauważyłem, że młodzi, liberalni dziennikarze czy politycy gustują w pozycjach o krzykliwych okładkach. A raczej o krzykliwych grzbietach. To stosunkowo nowa moda w grafice książkowej: grube tomy i wielkie litery na grzbiecie. Na przykład biografia Kuronia autorstwa Anny Bikont i Heleny Łuczywo. Wielkie, czerwone litery JACEK widz od razu zauważa. I chyba dobrze mu się to imię kojarzy. Może z Kuroniem, a może z Soplicą? (Soplica to najbardziej książkowy Jacek w historii). Bez trudu odczytać też można tytuł Kapuściński. Non-Fiction – o dużym ładunku symbolicznym. Właściciel takiej pozycji z góry deklaruje: będę mówił tylko prawdę. Krzykliwe grzbiety ma też Krytyka Polityczna, piszą np. białymi literami na czerwonym tle Žižek – stawiasz na półce i postępowość masz zapewnioną, choć nie wszyscy widzowie ten kod załapią (jeszcze gorzej z Lacanem, którego niektórzy mylą z Ludlumem – To ten od Tożsamości Bourne’a?). Z kolei konserwatyści stawiają na klasykę: serie wydawnicze w rodzaju „Biblioteka myśli filozoficznej” czy PIW-owskie biografie sławnych mężów albo dzieła zebrane Sienkiewicza w solidnych oprawach. Wszystkich przebija jednak Tomasz Terlikowski, występujący na tle piętrzących się wokół niego stosów wszelakich druków. Drugie miejsce w rankingu domowo-bibliotecznym przyznaję profesorowi Antoniemu Dudkowi. W ogóle im dalej na prawo, tym biblioteki większe, ale też większy chaos na półkach i mniej efektowne okładki.
Osobnym problemem są meble, na których te książki stoją. W domach naszej klasy opiniotwórczej królują proste półki i regały z płyty meblowej. Żadnych przeszklonych szaf na książki, żadnych rzeźbionych biblioteczek. Albo Ikea, albo robota stolarza amatora. Biednie to wszystko wygląda i mało ciekawie. Podobnie zresztą rzecz ma się z wnętrzami. Może to wina perspektywy, jaką daje internetowa kamerka, ale te mieszkania jakieś takie niewyraźne. Praktycznie żadnych dzieł sztuki. Czasami tylko obraz autorstwa koleżanki, która maluje pejzaże na zajęciach w domu kultury. W najlepszym razie jakiś plakat albo skrzyżowane szable. Próżno wypatrywać płócien polskich malarzy, zagranicznych zresztą też próżno. A rzeźba? Tej to próżno wypatrywać do kwadratu. Kto normalny trzyma w domu rzeźbę? Żeby choć małą figurkę na tej półce z książkami… nic nie ma.W tych mieszkaniach – takie odnoszę wrażenie – nie ma życia. One wyglądają właśnie jak scenografie do serialu. Jakiegoś „P jak Polska” albo „B jak banał”. Może wszyscy gramy w jakimś nieudanym filmie?
A przecież otoczenie robi wielką różnicę, a każdy detal ma znaczenie. Nawet klamka, nawet balustrada na balkonie, nawet introligatorska oprawa książki, nawet zakładka i nóż do papieru – rzeczy sprzed stu lat przemawiają do nas zapomnianym językiem. Ciekawe, czy w pokojach z tamtej epoki ludzie przemawialiby mądrzej.