Podobno na wschodnich bazarach wręcz nie wypada się nie targować. Myślę więc, że stacje benzynowe nie są wschodnimi bazarami – ceny są tu wywieszone przed wejściem i nie ma dyskusji, można najwyżej wyrobić sobie kartę i zbierać punkty promocyjne. Nawet na Snikersie nie chcą opuścić pięciu groszy. Na rytualne westchnięcia „Drogo, oj drogo” obsługa reaguje wzruszeniem. Ramion. No to człowiek też wzrusza, kręci głową i płaci. Albo odchodzi bez kwitka – że się tak wyrażę jako człowiek epoki paragonów fiskalnych. Ostatnio drogo, coraz drożej, choć czasem nieoczekiwanie „ale tanio”, mimo że nadal drogo. No bo co zakrzyknąć, gdy było po osiem, groziło po dziesięć, a jest po siedem pięćdziesiąt?
Krzesło A-14, ponoć najchętniej kupowany mebel w historii, w założeniu jego twórcy – Michaela Thoneta – miało być ładne, praktyczne, łatwe w transporcie i tanie. Miało kosztować tyle, ile butelka wina. Może był to chwyt reklamowy, mający zachęcić restauratorów i właścicieli kawiarni? Kupujcie do swoich lokali krzesła Thoneta – inwestycja zwróci się już po pierwszej zamówionej butelce (oczywiście nie licząc kosztu wina). W każdym razie gięte krzesła z ratanową plecionką siedziska podbiły świat. Synowie Michaela zakładali fabryki w całej Europie – jedna z nich powstała w Radomsku w latach 80. XIX wieku i do dziś funkcjonuje pod nazwą Zakłady Mebli Giętych „Fameg” S.A. W internetowym katalogu firmy najtańsze nowe krzesło A-14 kosztuje 435 złotych. Całkiem niezłą butelczynę byśmy otrzymali, trzymając się zasady niemiecko-austriackiego stolarza.
Ciekawą zasadę wyceny swoich dzieł przyjął też pewien znany mi malarz. Ustalił, że jego olejne obrazy będą kosztować tyle, ile metr kwadratowy mieszkania w mieście klienta. Oczywiście obrazy mają różne rozmiary, ale przyjmując wartości średnie można sformułować regułę: cena metra kwadratowego obrazu = cenie metra kwadratowego mieszkania. Albo ( z punktu widzenia malarza): 80-metrowe mieszkanie jest warte 80 obrazów. Oczywiście mieszkania mają różne ceny, choćby w zależności od lokalizacji. Maniakalnemu kolekcjonerowi obrazów opisywanego twórcy mogłoby się opłacać przenieść z Warszawy (cena metra kwadratowego około 11 000) do – powiedzmy – Zielonej Góry (cena o połowę mniejsza). Czego się nie robi dla (posiadania) sztuki!
Ja na przykład długo targowałem się z innym znajomym malarzem, od którego chciałem kupić obraz. Targi to były specyficzne, gdyż malarz najpierw chciał mi obraz podarować w dowód sympatii, a potem, gdy upierałem się przy kupnie, proponował śmiesznie niskie ceny, które ja starałem się podbić. Stanęło na równowartości moich tygodniowych dochodów – też jakaś zasada do wykorzystania. Ja się trudzę przez tydzień, malarz przez tydzień maluje, a potem się wymieniamy.
Ile coś ma kosztować, jest do pewnego stopnia kwestią umowy. W gruncie rzeczy względny jest też ruch cen – wszystko zależy od tego, co z czym porównamy. Powiedzmy, że kilogram pomidorów kosztuje 8 złotych. Rok temu pomidory kosztowały 6 złotych, więc sporo zdrożały. Ale gdy porównamy ceny po przeliczeniu na dolary – wychodzi prawie na to samo. Czy zatem pomidory zdrożały, czy może złotówka staniała? A gdyby cenę pomidorów przeliczać na metry kwadratowe mieszkania? Albo ceny obrazów wyrażać w pomidorach? Nigdy do końca nie wiadomo, czy to pieniądz traci wartość, czy ceny czegoś rosną. Ekonomiści potrafią obliczyć siłę nabywczą waluty na przestrzeni lat. Podobno przez ostanie sto lat dolar stracił 96% swojej wartości. Ale co to właściwie znaczy? Że za dolara można było kiedyś kupić dużo więcej pewnych dóbr, że można było dłużej przeżyć. Dolar stracił na wartości, więc staniał. Ale może to wszystkie produkty podrożały… Czy jest coś, co zachowując wartość, byłoby stałym punktem odniesienia dla cen innych rzeczy? Złoto? Sztuka (cenniejsza niż złoto)? Milczenie?
Foto: zdjęcie z wystawy w Domu Literatury, Anna Możyszek – „Magiczne piórko”