Pragnienie awansu zmusza wszystkich, aby nie zatrzymywali się na jakimś etapie, aby poszukiwali celów nowych i coraz trudniejszych. Klęska przychodzi tym częściej i tym mocniej jest odczuwana, że sukces jest pożądany, ale zawsze niewystarczający, cel stale przesuwany dalej. Przychodzi jednak dzień, kiedy człowiek nie dotrzymuje już kroku rosnącym ambicjom, idzie wolniej niż jego pragnienie, coraz wolniej, aż uświadomi sobie, że cel jest nieosiągalny. Wtedy czuje, że zmarnował życie. W naszych przemysłowych społeczeństwach moment krytyczny przychodzi zawsze wcześniej niż wielkie spustoszenia starości i śmierci. Człowiek odkrywa pewnego dnia, że jest przegrany.
Taki cytat znalazłem. a może sam się znalazł… zatem: Taki cytat znalazł się w programie pewnego przedstawienia, które oglądałem na Festiwalu Szkół Aktorskich. Philippe Ariès Człowiek i śmierć – miałem gdzieś tę książkę, ale nie mogę znaleźć. Musi nam wystarczyć cytat z programu. Smutny? Polały się wam łzy czyste, rzęsiste? Wiek męski (a może i żeński) to zawsze wiek klęski, jak u Mickiewicza? Smutne, ale prawdziwe. A może prawdziwe tylko częściowo? Tylko w naszych przemysłowych społeczeństwach? Bo przecież Pigmeje czy średniowieczni chłopi dawali sobie prawo do zatrzymania na jakimś etapie. Chyba.
Kiedyś byłem przekonany, że w końcu wydam tom wierszy, który zdobędzie najważniejsze nagrody literackie. Ale nie wydam, zwłaszcza że przestałem pisać poezję. Kiedyś byłem pewny, że to tylko kwestia czasu, że zrobię karierę, zdobędę pieniądze, sławę i jakiś ośmiotysięcznik na dokładkę. Kiedyś sądziłem, że przeczytam wszystkie książki, które kupiłem. Ale już nie przeczytam, to kwestia czasu.
Powiedzmy, że chcesz pobić rekord (świata, Polski, swój własny – życiowy), przebiec jakiś dystans poniżej iluś minut czy sekund. Trenujesz i niby się zbliżasz do sukcesu, ale jednocześnie zbliżasz się do kresu (swoich możliwości). A nawet jeśli zdążysz, zanim zaczną cię boleć kolana, plecy czy co tam jeszcze, zanim przestanie ci się chcieć, zanim ktoś (albo ty sam) zawiesi wyżej poprzeczkę, to co dalej? Nowy cel czy gapienie się na puchary w gablotce? Powiedzmy, że zaczynając pracę w firmie, marzyłeś o zostaniu jej szefem. Dyrektorem, prezesem, a choćby i kierownikiem działu. I może nawet w końcu rzeczywiście nim zostajesz, ale wtedy już odliczasz miesiące do emerytury. Bo przecież już mamy z górki i chciałoby się trochę spokoju. Powiedzmy, że jesteś namiętnym podrywaczem i sens życia widzisz w dopisywaniu kolejnych pozycji na liście podbojów. I nagle twoje sprawdzony sposoby, twoje bajeranckie gadki w rodzaju Niezwykłe imię, piękne jak właścicielka przestają działać, twoje propozycje stają się żałosne dla kobiet, które ci się podobają.
W telewizyjnych relacjach z miejsc dotkniętych klęskami żywiołowymi powtarza się sytuacja, gdy ktoś żali się, że stracił dorobek życia. Co jednak, gdy ominęły cię te wszystkie powodzie i pożary, ale orientujesz się, że twój dorobek życia to zagracone mieszkanie do remontu, zniszczone meble i za wolny na dzisiejsze programy komputer? I książki, których nie chcą w antykwariacie ani nawet w osiedlowej bibliotece. I zbierane kiedyś kasety magnetofonowe. I kasety VHS, których nie ma na czym odtworzyć… Łzy rzęsiste ronić? Użalać się nad tą entropią oczekiwań, inflacją (nie)spełnień? Nad tym badziewiem odkładanym na emeryturę? Niekoniecznie.
Być może można przechytrzyć los, wyzbywając się rzeczy i pragnień, zanim stracą na wartości. Poznałem kiedyś kobietę, która z racji specyfiki swojej pracy przeprowadzała się dziesiątki razy (pracowała do późnego wieku). Swoje rzeczy miała spakowane w pudła, niektórych na nowym miejscu nawet nie otwierała. Jednak z każdą przeprowadzką liczba pudeł malała – taki trening.