W drugiej połowie lat 80. o postmodernizmie nie mówiło się jeszcze zbyt wiele. Kolejna kusząca nowinka z Zachodu zaintrygowała mnie na tyle, że napisałem najpierw esej na studencki konkurs, a potem nawet pracę magisterską, w których tropiłem związki polskiej poezji (wtedy) współczesnej z tym prądem myślowym (i/lub kierunkiem w sztuce). W wątłej jak moja znajomość tematu dostępnej mi literaturze przedmiotu powtarzała się informacja, że za symboliczną datę początku postmodernizmu uznaje się 15 lipca 1972 roku, gdy w Saint Louis zostało wysadzone w powietrze osiedle dziesięciopiętrowych wieżowców z wielkiej płyty. Osiedle zbudowano zaledwie 20 lat wcześniej, ale wbrew przekonaniom projektantów – nie dało się w nim mieszkać. Projekt legł w gruzach, co dla wielu oznaczało klęskę modernizmu, a zarazem narodziny post-modernizmu. Umarł król, niech żyje błazen tymczasowo zasiadający na tronie! Postmodernistyczna architektura miała być inteligentna, pełna historycznych nawiązań i cytatów, ironiczna, pastiszowa i dekoracyjna. I była, ale… się (ro)zmyła.
Rozmyła się i zestarzała. Zszarzała i popękała. Krakowski klasztor Ojców Zmartwychwstańców, klasyczne dzieło polskiego postmodernizmu, pięknie wyglądał na zdjęciach i filmach – gdy po latach zobaczyłem na żywo jego dziedzińce i bramy, nie mogłem ukryć rozczarowania. Inny przywoływany w opracowaniach budynek – warszawski hotel Sobieski został właśnie przemalowany. Postmodernistyczna kolorowa fasada została zrobiona na szaro – w tej wersji jest już mniej kontro. Ale takie przemalowanie to za mało na symbol. Jak nas poucza przykład z Saint Louis, na symbol (zwłaszcza symbol końca) bardziej nadaje się rozbiórka. Proszę bardzo – w ubiegłym roku we Wrocławiu wyburzono budynek Solpolu, kolejny ikoniczny przykład polskiego postmodernizmu. Dom towarowy przy Świdnickiej przetrwał tylko 30 lat, a i tak wielu chciało go bronić jak zabytku. 30 lat polskiego postmodernizmu + 20 na rozpęd (zagraniczne idee potrzebują trochę czasu, by się u nas przyjąć) = pół wieku od wyburzenia do rozbiórki.
W 1992 roku nie tylko Solpol zbudowano, powołano też do życia Polsat (oba biznesy łączy osoba inwestora). Rok wcześniej założono Polbruk, dwa lata wcześniej Pol-Skone (producent drzwi). Czy w latach 90. wszystkie firmy musiały mieć w nazwie człon POL? Ustawy takiej nie było, ale moda była. Wcześniej była moda na -EX (te wszystkie Lodexy, Textilimpexy, Poltexy), sugerująca otwarcie na kontakty handlowe z zagranicą. Zabawny przykład: w 1985 roku powstała firma Drutex, w 1995 na rynku pojawił się Poldrut. Te nazwy mogą dziś śmieszyć, mogą budzić nostalgię za czasami, gdy zespoły rockowe miały w nazwach kombinacje kolorów, a knajpy nazywały się Przemysłowa, Irenka czy Pod Dzikiem (a nie Pomysłowa Irenka, Przyślijcie Posiłki czy Nawiasem Mówiąc). Nawiasem mówiąc to nazwy knajp, klubokawiarni (znów to kampowe przywołanie przeszłości) są jednym z ostatnich bastionów postmodernistycznej estetyki.
Z kolei w 1994 zbudowano w Łodzi centrum handlowe „Saspol” (na zdjęciu). Działa do dziś, choć lata handlowej świetności ma już chyba za sobą. Tak jak w osiedlu Pruitt-Igoe (dziś przekręciliby tę nazwę na Fruit Igloe) nie dało się mieszkać, tak w domach towarowych nie da się już handlować. Pozostaje mieć nadzieję, że gdy koncepcja domu towarowego ostatecznie upadnie, gdy handel przeniesie się do Internetu i wielkich galerii, ten postmodernistyczny w stylu budynek (nawet podobny do Solpolu) nie zostanie rozebrany. Może da się w nim zrobić Muzeum Postmodernizmu?
Jeszcze jedna rzecz mnie zastanawia: Czemu symboliczne daty są ostatnio związane z destrukcją, rozbiórką, upadkiem? Na przykład upadek muru berlińskiego ma kończyć zimną wojnę, zamach na WTC tryumfalny pochód liberalnej demokracji. Gdzie te czasy, gdy nowe epoki zaczynały się od wynalezienia (druku), odkrycia (Ameryki) czy wydania (pierwszego tomu poezji Adama Mickiewicza)? Czy powstanie jeszcze kiedyś książka czy budynek, od którego zaczniemy liczyć nowy okres w historii (sztuki)? Czy też czas będziemy odmierzać wiosennymi i jesiennymi ramówkami Satpolu?