W dzieciństwie miałem w domu ściereczkę. Taką kuchenną, którą zabiera się na rodzinne wyjazdy i rozkłada na niej piknikowe specjały. Na co dzień wisiała koło zlewu, by mama mogła wytrzeć ręce podczas prac kuchennych. Ściereczka była pamiątkowa, z napisem i rysunkiem. Napis głosił: 550 lat Łodzi. Po wielu, być może nawet 550 praniach ściereczka się przetarła i zniknęła z mojego rodzinnego domu. Pomyślałem, że kupię sobie nową przy okazji kolejnego jubileuszu. Niestety, na 600-lecie naszego miasta zamiast ściereczki przygotowano „galanty cyckonosz”. Łódzka firma wypuściła limitowaną serię 600 biustonoszy, naprawdę. Staniki przeznaczone są dla kobiet ze średnim i dużym biustem – nic dziwnego, skoro na miseczkach musiały się zmieścić przystanek Centrum, pałac Poznańskiego, dworzec Łódź Fabryczna, wieżowce Manhattanu, brama Manufaktury i pomnik Kościuszki. Dobrze, że nikt nie wpadł na pomysł, by na przykład na komplecie pościeli wyhaftować alfabetem Strzemińskiego tekst przywileju lokacyjnego z 1423 roku.
Swoją drogą te średnie i duże biusty to jakaś łódzka specjalność, żeby nie powiedzieć obsesja (przypomnijmy sobie choćby filmy Łodzi Kaliskiej albo zespół Krzysztofa Skiby). A przecież małe też bywa piękne. Czy średniowieczna wieś Lodza (Stara Wieś) położona nad rzeką, wśród lasów nie mogła być ładniejsza niż znane nam współcześnie miasto? Czy założona w XV wieku osada, której król Jagiełło nadał prawa miejskie, nie mogła mieć więcej uroku niż dzisiejsze blokowiska? Jednak przymiotnik galanty łączy ocenę z wielkością – oznacza coś ładnego, wysoko ocenianego i/lub dużego.
Wróćmy do świątecznych staników – jak się zapewne domyślacie, nie dla mnie ten luksus. Nawet nie to, że mi szkoda 229 złotych, ale co ja bym z tym stanikiem robił. Ponieważ dla mężczyzn żadnej jubileuszowej odzieży nie przewidziano (ja przynajmniej nie zauważyłem), kupiłem sobie książkę. Pierwszy tom monografii Łódź poprzez wieki. Historii miasta – piękne wydawnictwo przygotowane przez Uniwersytet Łódzki, a sfinansowane przez Urząd Miasta Łodzi. Tom pierwszy z pięciu, ale obejmujący pierwszych 400 z 600 lat historii Łodzi. Bardzo ciekawy, cenna inicjatywa, której należy tylko przyklasnąć.
Na stronie 93 mamy pełen tekst Przywileju lokacyjnego Łodzi z 29 lipca 1423 roku. Zaczyna się tak: W imię Pana amen. Na wieczną rzeczy pamiątkę. Ażeby błąd zapomnienia wydarzeń zmieniających się z czasem nie obrócił się w przyszłości na szkodę, dawnę postanowienia królów i książąt nakazywały utrwalanie ich świadectwem dokumentów i świadków. Przeto my Władysław z bożej łaski król Polski oraz ziem Krakowa, Sandomierza, Sieradza, Łęczycy, Kujaw, najwyższy książę Litwy, pan i dziedzic Pomorza i Rusi itd. oznajmiamy aktem niniejszym wszystkim komu to pożyteczne, współczesnym i potomnym, którzy powinni posiadać znajomość niniejszego, że gorliwą pobożnością powodowani, pragnąc stan kościoła katedralnego włocławskiego uczynić lepszym, a jego posiadłości oraz miejscowości zniszczone i opustoszałe do korzystniejszego używania doprowadzić… Król nadał Łodzi prawa miejskie, przeniósł ją na prawo magdeburskie i przyznał Łodzi targ tygodniowy w każda środę oraz dwa jarmarki w ciągu roku. Łodzianie dostali też przywilej sądowy – miał ich sądzić wójt, a nie urzędnicy królewscy.
Na stronie 95 czytamy zaś: Miasto Łódź zawdzięcza zatem swoje powstanie dwóm osobom – Piotrowi Śliwce i Janowi Pelli. Słyszeliście o nich? Dodajmy, że Śliwka był kanonikiem, a Jan Pella biskupem włocławskim (Łódź była wsią, a potem miastem należącym od XII wieku do kapituły włocławskiej). Pierwszy z nich (znany też jako Piotr z Łodzi) doprowadził do utworzenia w Łodzi parafii, a także założenia wsi Widzew. Drugi był wybitną postacią początków XV wieku – zdobył tytuł magistra sztuk wyzwolonych, współpracował z królem, był nawet pełnomocnikiem królewskim w kontaktach polsko-krzyżackich. To on skłonił Jagiełłę do nadania Łodzi praw miejskich. Jest coś o nich w materiałach promocyjnych miasta? A może mają swoje ulice? Pamiątkowe tablice? Nie mają. I tu dochodzimy do konkluzji: jest jakiś rozdźwięk, jakaś niespójność w tym jubileuszu, w tym wyjątkowo hucznym świętowaniu. Bo z jednej strony mówi się, że historia Łodzi zaczyna się właściwie w latach 20. XIX wieku, że przedtem to była jakaś podupadła mieścina i nic ciekawego się w niej nie działo. Dopiero Rembieliński, Staszic, osadnicy, tkacze, przemysł itd. A zatem te czterysta lat starego miasta (i jeszcze trochę starszej wsi) – całą tę Łódź rolniczo-handlową – skazuje się na niepamięć, ale co 50 lat przypominamy sobie o Jagielle (który zresztą załatwił sprawę w Przedborzu i Łodzi pewnie na oczy nie widział) i nadaniu praw miejskich. Wtedy robimy bal, gra muzyka, latają balony, tkamy ściereczki z napisami, szyjemy haftowane biustonosze. I bardzo dobrze, ale…
Co można by zrobić więcej? Przypomnieć jakimiś tablicami pamiątkowymi, gdzie ta dawna Łódź była. Gdzie była Stara Wieś, gdzie była przeprawa na rzece (dziś Łódce), wokół której wyrosła osada, a potem miasto. Przywrócić pamięć o kilku postaciach z pierwszego okresu historii Łodzi. Mamy ulice rodzin fabrykanckich, czemu nie możemy mieć ulicy na przykład Jana Pelli. No i na Starym Rynku zrobić w każdą środę targ (warzywa, owoce, chleb, sery) – skoro król pozwolił.