Pamiętacie tę frazę z tekstu Lecha Janerki? Zmiana, każda zmiana podnieca mnie/ O nich ciągle myślę i do nich lgnę… Tak, niektórzy ludzie lgną do zmian – na każde święta kupują nowe meble albo przynajmniej przesuwają stare, na każde wakacje jeżdżą w inne miejsce. W ramach gry wstępnej przemalowują z partnerem ściany sypialni. Często się przeprowadzają, co daje im poczucie, że rozpoczynają nowe życie. Zawodowo są świetni przez… jakieś trzy miesiące, potem zaczynają szukać nowego pracodawcy. Miejsce zatrudnienia zmieniają dwa razy do roku, zawód – co kilka lat. Zdarza się, że ktoś o podobnym temperamencie znajduje pracę w Zarządzie Dróg i Transportu. I wtedy mamy kłopot.
Właśnie dostaliśmy w Łodzi cztery nowe linie autobusowe: 88A, 88B, 88C i 88D. Przedwczesna radość – za to nie ma już 53C, 53D, 53E, 54C, 54D. Cała operacja została nazwana „remarszrutyzacją”, a polega głównie na zmianach numerów. 88A to po prostu (nie)dawne 53E, dla ludzi o trochę lepszej pamięci – dawne 67, czyli autobus jadący na krańcówkę przy Zjazdowej. Ktoś po prostu wykombinował, że tych wariantów linii 53 jest już za dużo i trzeba to jakoś podzielić: co prosto Brzezińską, to 53, co z Brzezińskiej w lewo – to 88. Niby jakiś sens w tym jest, ale po co kilka lat temu zmieniano 67 na 53E? Zmiana, każda zmiana podnieca mnie. A może nie tyle podnieca, co uzasadnia moje zatrudnienie. Wyobrażam sobie, że ktoś odpowiedzialny za trasy autobusów musi się czymś wykazać, wyrobić jakąś normę. No to przeprowadza komunikacyjną ewo-rewo-. Potem zmienia się tabliczki, rozkłady, aktualizuje (lub nie) internetowe strony. Coś się dzieje, zaczynamy nowe życie.
Takich przykładów mógłbym podać wiele. Choćby autobus do Nowosolnej – najpierw jeździło się tam A, później 251, teraz 53. I odwrotnie – ten sam numer jest przez lata przerzucany w różne części miasta. Na przykład 79 – jeździło z Widzewa na Zarzew, potem na Złotno, do Niesięcina, na Radogoszcz Zachód, na Radogoszcz Wschód, teraz chwilowo numer jest wolny. Zmiany dotyczą też samego systemu numeracji. Autobusy o lekko zmienionych trasach były pierwotnie oznaczane dopiskiem bis do numeru – mieliśmy na przykład 81 i 81bis (był to jeden z nielicznych reliktów łaciny w przestrzeni publicznej). Potem te bisy zastąpiono samodzielnymi numerami – obok 81 pojawiło się 87. A potem przyszła moda krakowska i do cyferek zaczęto dopisywać nieszczęsne literki – dziś mamy 87A i 87B. Powoli jednak z tego się wycofujemy – już niektóre podwójne tramwaje zyskały osobne numery (12B stało się 18). Jeszcze ciekawiej jest w nocy – kiedyś były nocne tramwaje numerowane od 100 i autobusy od 150. Wiadomo było, że nocny, bo jeździł w nocy. Teraz trzeba ludziom napisać N7. Ale te nocne tez mają warianty tras – mamy więc N7A i N7B. Zupełnie jak adresy na nowych osiedlach wciśniętych w działki o starej numeracji: Nocna 26C/7/23.
Tak więc ktoś się dobrze bawi, generując koszty i denerwując tych, którzy lubią stałość. Bo są też ludzie, którzy do zmian nie lgną, a wręcz przeciwnie – lubią się przyzwyczajać. Na wakacje jeżdżą zawsze w to samo miejsce, gdy ktoś przestawi coś na półce, czują się zaniepokojeni. Latami pracują w jednej firmie, z tą samą żoną malują co kilkanaście lat to samo mieszkanie. Ci chcieliby przez całe życie jeździć autobusem o tym samym numerze. Także przybysze z innych miast woleliby chyba pewną przewidywalność numerów. Żyjemy jednak w epoce kultu RE: remarszrutyzacja, rebranding, restrukturyzacja. Firmy samochodowe co kilka lat zmieniają znaczek na masce, gazety zmieniają fonty, instytucje zamawiają nowe logotypy. Nowość łatwiej się sprzedaje, choć i starość ma swoją cenę. Ale to dopiero po latach, gdy stanie się zabytkiem. Stare rozkłady można obejrzeć na stronie Muzeum Komunikacji.