Tak się złożyło, że trzeba kupić samochód. Ale jaki? Nowy czy używany? Duży czy mały? Z silnikiem czy na pedały? Cała rodzina się zastanawia, radzą znajomi, spływają oferty. Porównujemy, wybieramy, swojego (przyszłego) nie znamy. Sami nie wiemy, co posiadać będziemy. Ja z racji zainteresowań literacko-językowych zwracam uwagę głównie na nazwy, lekceważąc pojemność skokową silnika i wymiary bagażnika. I tak jeżdżę rowerem, więc polecam Rovera. Niestety samochody tej angielskiej, eleganckiej marki od osiemnastu lat nie są już produkowane. Trzeba szukać dalej.
Najczęściej nazwa samochodu to po prostu nazwisko założyciela fabryki. Mamy tu Forda, Opla, Citroena, Renault, Peugeota, Hondę, Škodę czy duet Rolls-Royce’a. Pan Toyoda, nazywając przedsiębiorstwo, zmienił sobie jedną literę, a pan Benz połączył swoją firmę z firmą konkurenta, nijakiego Daimlera, który swój produkt nazwał imieniem córki jednego z klientów. Tak zrodził się Mercedes-Benz. Swoją drogą nie wiem, czy chciałbym, żeby produkowane w mojej fabryce auta nazywały się Grobliński. Druga grupa to skrótowce – te wszystkie FIATY, SEATY, BMW, SIMCI czy SAABY. Alfa Romeo to połączenie obu koncepcji – ALFA to skrótowiec, a Romeo – wbrew pozorom – nazwisko. Poza tym jest jeszcze Jaguar, czyli bardzo szybko biegające zwierzę, a także Tarpan, czyli zwierzę biegające wolniej. Kia znaczy „pochodząca z Azji”, a Hyunday to „era nowoczesności”. Najciekawszą nazwą jest chyba Volvo – zaczerpnięte z łaciny, słowo to znaczy „toczę się” (firma początkowo produkowała łożyska).
Oprócz nazw marek miłośnik motoryzacji musi zapamiętać też nazwy modeli, niekiedy całe serie. Na przykład SEAT postawił na nazwy miejsc w Hiszpanii – mamy Ibizę, Cordobę, Toledo, Malagę, Alhambrę i Leona (to nazwa regionu, a nie imię klienta). Volkswagen waha się między wiatrami (Passat, Scirocco) a elitarnymi sportami (Polo, Golf). Tu najciekawszy wydaje się wybór Fiata – kolejne modele jako kolejne stulecia/epoki: Cinquecento, Seicento. Szkoda, że ta seria okazała się taka krótka. I szkoda, że nie znalazła naśladowców – byłoby super, gdyby polskie samochody nazywały się Średniowiecze, Renesans, Barok czy Romantyzm. To może wrócimy do mojego salonu, gdzie zaproponuję wam samochód PGR Oświecenie (dożywotnia gwarancja na reflektory).
Tak dojechaliśmy do polskich nazw. Niby nie ma dużo tej rodzimej motoryzacji, ale i tu są ciekawe przypadki. O Tarpanie już wspomniałem, teraz pora przypomnieć Poloneza. Gdyby FSO chciała wypuścić kilka modeli, moglibyśmy iść w nazwy tańców: FSO Oberek, FSO Tango, FSO Kujawiak. FSO Chodzony? Chyba nie byłby to pomysł dobry marketingowo, ale skoro przeszedł Mikrus, to kto wie… Mieliśmy tez samochód Beskid, co mogło rozpocząć serię górską, trochę podobną do hiszpańskiej serii SEATA. Od Beskidu do Izery, a może jeszcze dalej – terenówka Bieszczad, karetka pogotowia Karko-nosze, miejski samochód dla kobiet – Babiogór. Co prawda nie samochód, ale bliski tematycznie polski motocykl miał nazwę, która była według mnie mistrzowskim pomysłem. Junak, taki polski Harley-Davidson. Tyle że junak to nie nazwisko twórcy, ale słowo oznaczające młodzieńca cechującego się odwagą, siłą i honorem. Inne modele mojej fabryki motorów: Chwat, Kamrat i skuter Szelmutka.
A czy motocykl mógłby się nazywać Kozak? Taka nazwa zachęcałaby chyba do zbyt szybkiej jazdy, więc raczej nie. Ale tu dotykamy ciekawego zagadnienia: czy nazwy działają swoim znaczeniem (choćby podświadomie)? Skoro volvo znaczy toczę się, to może jego użytkownicy jeżdżą wolniej? A kierowcy luksusowych lex-usów rzadziej łamią przepisy? Czy mężczyzna w (Alfie) Romeo wydaje się kobietom bardziej atrakcyjny niż kierowca Transportera? I czy właścicielki Toyoty Yaris to współczesne boginie uroku, piękna, natury i kreatywności?