Odwiedziłem Szczecin, zwiedziłem część z polecanych w Internecie atrakcji turystycznych. Filharmonia, Wały Chrobrego – owszem, ale zafascynował mnie Cmentarz Centralny, największy cmentarz w Polsce. Nie jego wielkość jednak, a parkowy charakter, piękno i oryginalność zwróciły moją uwagę. Olbrzymi, zalesiony teren jest połączeniem nekropolii i parku, a może nawet ogrodu botanicznego. Jego twórca, niemiecki architekt Wilhelm Meyer-Schwartau, nie tylko zadbał o wspaniałą kaplicę w stylu neoromańskim, o małą architekturę (fontanny, murki) i układ alejek, ale też wpadł na pomysł utworzenia cmentarza-parku. Na olbrzymim terenie grupy grobów są jakby porozrzucane pomiędzy drzewami. Pomiędzy wieloma gatunkami często egzotycznych drzew. Jakże inny to widok od znanych nam współczesnych nekropolii, na których drzewa raczej się wycina, jakby spokój umarłych wymagał usunięcia żywej przyrody. W Szczecinie na cmentarzu można studiować dendrologię, jest nawet specjalna ścieżka edukacyjna z opisami najciekawszych okazów.
Lekcja przyrody na cmentarzu? Spacer z wózkiem? A może jogging? Widząc biegaczy na cmentarnych alejkach, zacząłem się zastanawiać nad tym, co jest lub byłoby tu profanacją. Wydarzenia muzyczne? Ależ odbywają się, np. coroczny koncert „Tym, którzy nie powrócili z morza”. Co jeszcze byłbym w stanie zaakceptować? Rowerowe przejażdżki – może, ale wyścigi czy akrobacje już nie. Handel? Raczej przed bramą i też nie wszystkim. Gastronomia? Może konsolacje… Nie wiem, trzeba by spytać zmarłych, co im przeszkadza.
A potem przyszło mi do głowy, że może zmarli byliby zadowoleni, gdybyśmy spędzali z nimi czas. Spacerowali, siedzieli na ławeczkach, czytali książki. Przyprowadzali uczniów na lekcje historii i biologii, a nawet przechodzili obok, skracając sobie drogę do pracy. Być może czasami towarzyszyłaby nam refleksja w duchu memento mori, być może przy okazji wspominalibyśmy swoich zmarłych, odwiedzalibyśmy ich groby ukryte wśród drzew. Źle, że „przy okazji”? Może lepiej niż wcale. A gdyby ktoś zamiast w pubie umówił się ze znajomym na cmentarzu? A gdyby chłopak z dziewczyną pospacerowali za rączkę między grobami?
W dawnych czasach cmentarze sytuowano przy kościołach, w środku miasta (dlatego często przez nie przechodzono). Dopiero w XVIII wieku zaczęto je przenosić na obrzeża, głównie ze względów higienicznych. Ale to przesunięcie spowodowało też zniknięcie grobów z panoramy dnia codziennego. Niektórzy odwiedzają te miejsca raz do roku, nie licząc pogrzebów, na które chcą lub muszą przyjść. Unikamy myślenia o śmierci, spychamy ją na margines – nie tylko na margines miast. Czy o wygląd naszych nekropolii dbają najlepsi artyści? Czy pomnikami naszych zmarłych zajmują się współcześni rzeźbiarze? A jeszcze sto lat temu w Szczecinie organizowano konkursy sztuki nagrobnej. Koło kaplicy urządzono nawet cmentarz pokazowy z najlepszymi realizacjami (groby były puste). W tamtych czasach w Łodzi najwięksi przemysłowcy zatrudniali architektów do budowy rodzinnych grobowców.
Wyjeżdżamy ze Szczecina do Łodzi. Na pożegnanie, przy trasie wylotowej ukazuje się naszym oczom napis: Grzebowisko dla zwierząt. Cmentarz dla psów i kotów usytuowany na przedmieściu, ale z wygodnym dojazdem. Kawałek pola i rzędy małych, jakby dziecięcych pomniczków. (Nawiasem mówiąc, na cmentarzach dla ludzi kwatery dziecięce są najsmutniejsze, także z powodu stanu grobów). Nie mam nic przeciwko cmentarzom dla psów, ale płyty z lastryko z datami urodzin i śmierci oraz zdjęciem w ramce to może przesada. Taki cmentarz powinien być prostszy, taki cmentarz powinien być położony wśród drzew.