„Twój profil zaufany wygasa… Przedłuż jego ważność po zalogowaniu na konto. Więcej informacji…” – dostajesz taki SMS i podejrzewasz oszustwo. Ale w internetowych serwisach informacyjnych czytasz, że tym razem to nie hakerzy, ale ministerstwo. No chyba, że akurat czytasz nieprawdziwą stronę, która wygląda jak prawdziwa. Bo przecież zdarzają się takie. Zatem idziesz po gazetę do kiosku (ale gdzie znaleźć kiosk?) i sprawdzasz, co tam piszą o sprawie. Słowu drukowanemu można zaufać, bo przecież oszuści nie mogli wydrukować całego nakładu poczytnej gazety, aby przejąć kontrolę nad twoim komputerem. Na wszelki wypadek dzwonisz jeszcze na urzędową infolinię, co wcale cię nie uspokaja. Facet mówi jakoś dziwnie – jakby był obcokrajowcem albo sztuczną inteligencją. Tak, tak – profil zaufany wygasa, zaufanie też.
Albo na stacji kolejowej czy raczej takim przystanku osiedlowym. Niby jest tablica z wyświetlanymi godzinami odjazdu, ale poniżej pojawia się napis: Uwaga! Test systemu – sprawdź podane informacje w rozkładzie. Czyli w tej gablotce z zaparowaną szybą? No niestety niewiele widać, więc pytam kobietę stojącą na peronie: – Przepraszam, nie wie pani, o której odjeżdża pociąg do Zgierza? – Powinien zaraz być. Chyba… Jest to jakaś informacja, choć może mało konkretna. Cierpliwie czekamy, pociąg przyjeżdża, wszystko dobrze się kończy. Ale mnie już męczy paranoiczna myśl: Uwaga! Test systemu! TEST SYSTEMU – to brzmi złowrogo. Komunikaty, rozkłady, podstawieni pasażerowie. Może to wszystko jakiś eksperyment. Albo ukryta kamera.
Niektórym zresztą wszystko jedno, czy coś jest prawdziwe. Wirtualni influencerzy mają setki tysięcy obserwujących ich wpisy w mediach społecznościowych. Takie awatary zarabiają miliony (ciekawe, na co je wydają), choć naprawdę nie istnieją. Zarabiają, bo zachęcają – do kupienia tego czy owego. Czasami zresztą zachęcają do kupienia czegoś równie (nie)prawdziwego jak oni. Na przykład czegoś do jedzenia, co ma kolor i aromat… identyczny z naturalnym. Sztuczni ludzie zachęcają do kupowania sztucznych produktów za pieniądze z kart kredytowych. Ale dlaczego ktoś to śledzi na Facebooku, TikToku czy czymś tam jeszcze? Jakby nie mógł się skupić na lekturze jakichś dobrych felietonów. Albo postów swoich znajomych (o ile nie są awatarami).
Mój znajomy na FB pisze: „Wolałbym porozmawiać z Tobą o 3 nad ranem niż być na Twoim pogrzebie” i prosi, by tę słuszną myśl skopiować i opublikować. Myśl słuszna, bo dużo tych samobójstw i nieraz plujemy sobie w brodę, że nie porozmawialiśmy, że nie zauważyliśmy symptomów, że można było zapobiec. Zatem myśl słuszna, ale ta prośba o skopiowanie podejrzana. Ileż to razy te łańcuszki wiadomości o potrzebnej krwi (pieniądzach na operację) zawirusowały nam komputer. Nam i naszym znajomym. Trzeba być ostrożnym. Trzeba być podejrzliwym? Każda prośba o pomoc to oszustwo? Profil zaufany wygasa…
Ale żeby nie kończyć tak smutno – małe wspomnienie z ery początków Internetu. Mój nieletni wówczas syn gadał z kolegą z ulicy przez GG (gadu gadu). Gdy chciał rozpocząć rozmowę (czat), otwierał okno i krzyczał „Łu-kasz! Wejdź na Gadu!” (czad). Przynajmniej mieli pewność, że nikt się pod nikogo nie podszywa. Czego i Państwu życzę.