Jak się pisze wspólnie? Tak jak wespół. A oddzielnie? Też razem. To co piszemy oddzielnie? Na przykład beze mnie. Ale też po lewej, po prawej i w środku. Chociaż pośrodku.
Zatem panie na lewo, panowie na prawo. Osobne szatnie, osobne lekcje WF. Tylko WF osobno? Pamiętam z podstawówki, że osobno mieliśmy też zajęcia praktyczno-techniczne. Chłopcy coś tam wyrzynali, piłowali, przybijali, dziewczyny podszywały (się pod krawcowe), wyszywały, coś gotowały czy piekły. Nawet potem częstowały nas tymi wypiekami. Dzisiaj by to chyba nie przeszło, taki podział ról. Dziś to by było utrwalanie patriarchatu. Pół wieku temu – i owszem. Więcej powiem – w siódmej czy ósmej klasie przez pewien czas dzielona była nawet biologia. Na lekcjach o dojrzewaniu płciowym przekazywano każdej grupie trochę inne treści, co chyba nie było takie głupie. A jeszcze dawniej były gimnazja żeńskie i męskie, co miało oczywiście swoje wady. Ale miało też zalety.
Zatem panie po lewej, panowie po prawej, a ksiądz pośrodku. Tak kiedyś było w kościołach. Szło się na mszę razem z żoną, ale w kościele siedziało się oddzielnie. Przed tobą faceci, obok ciebie faceci, młode dziewczyny daleko – przynajmniej nic cię nie rozpraszało. Panie na prawo, panowie na lewo – taka figura w polonezie. Rozdzielają się pary, ale potem się schodzą. I tańczą dalej. Może takie chwilowe rozdzielenie, takie przegrupowanie i pogrupowanie ma jakiś sens? Może mężczyźni powinni czasem zostać w swoim gronie, a kobiety w swoim? Pamiętam rekolekcje dla mężczyzn, na które kiedyś trafiłem. Trochę inny, jakby żołnierski ton kazania; całkiem inny ton pieśni. Pieśń jak dzwon? Prawie, bo jednak kobietom to śpiewanie trochę lepiej wychodzi… No cóż, brak wprawy. Bo gdzie facet ma sobie pośpiewać? W męskim chórze? W żeglarskiej knajpie? Na stadionie?
Coraz mniej jest okazji do celebrowania męskiej wspólnoty. W knajpach alkoholowa koedukacja, polowania nie mają dobrej prasy, dzisiejszych samochodów pod blokiem już się nie naprawia… Zostaje chodzenie na mecze, ewentualnie siłownie w starym stylu (w tych nowych fitness klubach pełno kobiet w obcisłych leginsach), wędkowanie albo ławeczki pod sklepem. Kobiety zawsze sobie coś tam znajdą. Na przykład chodzenie z kijami po parku w grupie koleżanek. Albo uniwersytet trzeciego wieku. Albo koło gospodyń. Mają chyba jakiś instynkt gromadny, jakieś poczucie „siostrzeństwa”. Sam z siebie raczej nie użyłbym tego słowa, ale obejrzałem właśnie ciekawy film, który miał je w tytule. Siostrzeństwo świętej sauny Anny Hints to dokument o grupie kobiet spotykających się w tradycyjnej estońskiej saunie dymnej w środku lasu. To chyba pierwszy film estoński, jaki widziałem. Za to tradycja sauny dymnej to jeden z czterech elementów estońskiej listy niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO.
Na filmie wygląda to mniej więcej tak: kilka kobiet w różnym wieku zbiera się (i rozbiera) w drewnianym domku na odludziu. Wcześniej jedna z nich rozpala ogień w specjalnym palenisku. Otoczone dymem palącego się drewna i parą z polewanych wodą kamieni, wypacają z siebie nie tylko toksyny i choroby, ale też strach, ból i złe emocje. Rozmawiają, śpiewają, potem także jedzą, tańczą, śmieją się, kąpią się w jeziorze (zimą w przerębli). Rytuał (momentami pierwotny) zbliża je na tyle, że opowiadają sobie o bardzo różnych, czasami intymnych sprawach – o dzieciństwie, o udanych i nieudanych związkach, o weselach, o porodach i poronieniach, nawet o gwałtach. To otwarcie oczyszcza, daje siłę, łagodzi strach. Przy okazji poznajemy fantastyczne estońskie pieśni ludowe z wystukiwanym dłońmi i stopami rytmem. Sam język brzmi jak niepokojąca muzyka. Wszystko to wygląda niezwykle autentycznie, nie ma w sobie nic z etnograficznej inscenizacji. Ta tradycja żyje, przynajmniej na filmie tak to wygląda. Żyje i przekonuje, także niechętnych feministycznym nowinkom.
Wspólnie, ale oddzielnie, razem, ale osobno – tak świętuje się wesela w niektórych krajach. Kobiety bawią się w swoim gronie, mężczyźni w swoim. U nas niby inaczej, choć na weselu, na jakim byłem ostatnio, około 2 w nocy na parkiecie pląsały samotne panie, a faceci gdzieś w kącie coś sobie zawzięcie wyjaśniali. Ja stałem pośrodku, nieśmiało podrygując.