Zmarła pani Barbara Grzelak. Osoba ważna zarówno dla mnie osobiście, jak i dla kultury nie tylko naszego miasta. To ona współtworzyła Stację Nowa Gdynia, to ona od początku wiedziała, że nie będzie to zwykły ośrodek sportowy, że będzie w nim miejsce na sztukę i spotkania z artystami. To ona stworzyła SNG Kulturę i dała mi okazję pisać tu dla Państwa cotygodniowe felietony. Ten dzisiejszy nie będzie oficjalnym wspomnieniem ani mową pożegnalną. Będzie to osobiste wspomnienie o wyjątkowej osobie, którą miałem okazję poznać.
Poznaliśmy się na wywiadówkach w liceum. Ja byłem wychowawcą, ona – matką Ewy, jednej z uczennic. Lubiłem niekończące się, dla niektórych być może jałowe dyskusje o wychowaniu młodzieży. Pani Barbara zawsze uważnie mnie słuchała, czasem coś mądrze dopowiedziała. Pamiętam jej uwagę, że solidna edukacja powinna też uczyć dobrych manier, na przykład zasad zachowania w restauracji. Słusznie, tyle że ja nie miałem o porządnych restauracjach zielonego pojęcia. Zanim się nauczyłem, przestałem uczyć. Ale zacząłem zabierać żonę i dzieci na rodzinne obiady do restauracji, razem odrabialiśmy tę lekcję, także w Nowej Gdyni.
Na zakończenie pedagogiczno-rodzicielskiej współpracy dostałem od pani Barbary płytę z moimi ulubionymi kantatami Bacha. Potem dostałem jeszcze kilka płyt, wiele książek, a nawet bilety na praski koncert Cecylii Bartoli. Umiała być hojna, umiała się dzielić, także swoimi fascynacjami. To od niej dostałem pierwszą moją książkę Sandora Maraiego, to ona przekonała mnie do muzyki Brahmsa. Przy różnych okazjach korzystałem z uprzejmości pani Barbary, która proponowała podwiezienie – w samochodzie zawsze grała jakaś dobra muzyka, to była jej wielka namiętność. Korzystaliśmy na tym wszyscy, gdy wspierała organizację koncertów, choćby wspólnego występu Joanny Woś i Mariusza Kwietnia albo koncertów Altberg Ensemble, zespołu, który darzyła szczególną sympatią (mam wrażenie, że z wzajemnością). Wspomagała też poetów, sponsorowała wydawanie książek i płyt, wystawy, akcje charytatywne i Bóg wie, co jeszcze. Była wielkim mecenasem kultury. Jak napisała nasza wspólna znajoma – była wzorem chrześcijańskiego mecenasa, skromna, nieszukająca rozgłosu. U pani Barbary nie wiedziała lewica, co sponsoruje prawica.
Gdy powstała Stacja Nowa Gdynia, od pani Barbary dostałem zaproszenie do współpracy. Miałem pisać teksty do ulotek i folderów, ale szybko okazało się, że moim głównym zadaniem będzie prowadzenie spotkań i wernisaży w Nowej Gdyni. I tak zaczęła się moja wielka przygoda. Razem zorganizowaliśmy ponad dwieście spotkań z pisarzami, aktorami, publicystami, historykami, malarzami, muzykami, kapłanami. Rozmowy przy pełnej sali i w gronie kilku przybyłych osób, rozmowy, po których nie ma śladu, i te nagrane czy transmitowane, długie rozmowy po spotkaniu przy gościnnym stole. Pamiętam spotkanie ze znanymi krytykami kulinarnymi, na którym na przekór gościom zachwalałem walory smakowe paprykarza szczecińskiego, a potem degustowaliśmy wszystkie specjały szefa kuchni nowogdyńskiej restauracji. Około północy postanowiliśmy przetestować także korty do badmintona, na co pani Barbara chętnie przystała (choć sama nie wystąpiła w tym mało pokazowym meczu).
Często do siebie dzwoniliśmy. Jej numer był jednym z kilku, jakie rozpoznawałem na wyświetlaczu mojego stacjonarnego aparatu. Te telefoniczne narady niby dotyczyły spraw służbowych, ale często przeradzały się w dłuższe rozmowy o książkach, teatrze, muzyce, polityce. Ostatnio także o wnukach. Pani Barbara była świetnie zorientowana w tym, co dzieje się w kulturze, czasami polecała mi autorów, których potem zapraszaliśmy do Nowej Gdyni. Lubiła rozmawiać z ludźmi. Jej marzeniem było stworzenie intelektualnego środowiska, wymiana myśli, jakiś duchowy rozwój dla dobra wspólnego. Myślę, że czuła wewnętrzny obowiązek, aby nad tym pracować.
Niedawno przeszliśmy na ty. Parę razy w ferworze dyskusji pomyliła się i nie użyła formuły „Panie Piotrze”, więc jakoś tak samo wyszło. Ale przez ćwierć wieku znajomości zachowywaliśmy formy grzecznościowe. Był w tym uroczy, staroświecki konserwatyzm, pozbawiony jednak dystansu, zawsze okraszony z jej strony serdecznym uśmiechem.
PS. Pani Barbara była osobą, która najmocniej wierzyła w moją twórczość. Czytała, lubiła, chwaliła zarówno wiersze, felietony, jak i opowiadania. Była dla mnie wsparciem, pomogła wydać dwie moje książki. „Wanna na wydaniu” to jej pomysł i zasługa. Dziękuję.