Walka postu z karnawałem weszła w tym roku na nowy poziom, a to za sprawą kalendarza (Księżyca), który wyznaczył Popielec akurat na 14 lutego. Jak wiadomo, Wielkanoc jest świętem ruchomym i wypada w pierwszą niedzielę po pierwszej wiosennej pełni. Poprzedza ją 40-dniowy Wielki Post, a jego początkiem jest właśnie środa popielcowa. Środę poprzedza oczywiście wtorek, czyli ostatki albo zapusty. W tym roku Popielec wypadł akurat w walentynki. Warto zauważyć, że zgodnie z zasadami ortografii pierwsze z tych słów piszemy wielką literą (nazwa święta), a drugie małą (nazwy obrzędów, zabaw i zwyczajów). Według słownika walentynki są obrzędem, zabawą lub zwyczajem, a nie świętem (zakochanych).
Jednego dnia mieliśmy zatem ugruntowany wielowiekową tradycją zwyczaj posypywania przez kapłana głów popiołem i ugruntowany o wiele krótszą tradycją zwyczaj posypywania wszystkiego brokatem. W kościołach śpiewano pieśni pokutne, w kinach wyświetlano komedie romantyczne. Jedni pościli i powstrzymywali się od pokarmów mięsnych, inni zapełniali kawiarnie i restauracje, by w parach spożywać pikantne potrawy. Media na ogół stanęły po stronie walentynek, zamieszczając niekończące się porady, jak ciekawie spędzić TEN WIECZÓR i reklamy bielizny, która na TEN WIECZÓR będzie odpowiednim strojem, choć jedna z przeglądarek internetowych wprowadziła filtr antywalentynkowy, usuwający z przeglądanych stron treści serduszkwo-amorkowe. Nie muszę chyba pisać, za kim były reklama i handel.
Co zatem robić w takim dniu? Jak żyć? (Za pięć lat sytuacja się powtórzy). Stanąć twardo po którejś stronie czy szukać kompromisu albo trzeciej drogi? Z włosami przyprószonymi popiołem udać się na walentynkową randkę? Umówić się z ukochaną i zabrać ją do kościoła? A może wspólnie powstrzymywać się od pokarmów mięsnych albo w ramach wyrzeczenia nie obejrzeć ulubionej komedii romantycznej? Z tymi ograniczeniami trudna sprawa. Bo czyż w obecnej dobie zjedzenie halibuta, łososia lub sushi zamiast kotleta mielonego można uznać za wyrzeczenie? Ja idę dalej – serwuję sobie cały dzień o chlebie i wodzie. No dobra, może być bułka i herbatka ziołowa, byle gorzka. Ale tu nowy kłopot – akurat ja lubię smak gorzki, a nie bardzo lubię słodki. Czy zatem mam się umartwiać, słodząc napar z pokrzyw trzema łyżeczkami cukru? A i głodówka dobrze mi robi – od razu czuję się lepiej, więc co to za wyrzeczenie. Ale czy wyrzeczenie ma być niezdrowe?
Moja żona kupiła mi z okazji walentynek czekoladę i (korzystając z mojego postu) zjadła prawie całą tabliczkę. Ponieważ nie była to tabliczka mnożenia (czekolady), to dla mnie niewiele zostało (poza sreberkiem, z którego mogłem wyciąć dla niej serduszko). Ja kupiłem jej kwiatka i nie zjadłem z niego nawet jednego listka, jednego płatka ani kawałeczka łodygi. Za to żona – jak już wspomniałem – zjadła sporo czekolady. Nagły dopływ magnezu, dopaminy i serotoniny wpłynął na jej nastrój i aktywność intelektualną. Od razu wymyśliła rozwiązanie mojego dylematu. Napisz, że w ramach popielcowo-walentynkowego rachunku sumienia trzeba się zastanowić, jak być lepszym mężem, jak okazywać uczucia i pielęgnować miłość. Nie tę z romantycznych komedii i podbalkonowych wierszy, ale tę dojrzałą, trwałą i długoletnią. Taką opartą na przywiązaniu i wzajemnym wsparciu. Wyraźnie piła do mnie, jak Kuba do Jakuba. Poza tym nie myśl w kategoriach walki, tylko współpracy.
Współpraca postu z karnawałem? Lepszy mąż w lepszym związku? No dobra, zastanowię się, jak to zrobić. Tylko niech odda czekoladę.