Ostatni dzień zimy i pierwszy dzień wiosny spędziłem na budowaniu grządki podwyższonej. Jeżeli jeszcze nie wiecie, co to takiego, to wyjaśniam. W uproszczeniu to drewniana skrzynka wypełniona ziemią, w której wysiewa się (lub sadzi) warzywa i zioła. Od normalnej grządki różni się wysokością nad poziomem morza czy jakby powiedział Mickiewicz: nad poziomem suchego oceanu (chwastów). Podobno łatwiej dzięki temu podwyższeniu pielić – tak przynajmniej przekonywała mnie żona, która na budowę grządki podwyższonej nastawała. Ponadto na takich grządkach rośliny rosną szybciej, a chwasty wolniej – tak przynajmniej piszą w Internecie. Ja bym dodał, że dzięki podwyższeniu pies ma mniejsze szanse zadeptać uprawy. Zresztą nie ma co dyskutować – wyższe jest lepsze i tyle. Wyższe wykształcenie jest lepsze od średniego, wyższe dochody są lepsze od niższych, a wyżsi ludzie są wyżej oceniani.
Zatem do dzieła! Mierzę, tnę, skręcam, ustawiam. Próbuję wypełnić – korą, kompostem, ziemią. Okazuje się, że skrzynia, którą zbudowałem, wymaga wielu taczek. Najlepiej dobrej ziemi ogrodniczej, sprzedawanej w workach. Do tego nasiona, woda do podlewania. Szybko wyliczam, że koszt ewentualnego wyhodowania pęczka rzodkiewek przebija cenę z warzywniaka. Wielokrotnie. Inaczej mówiąc: moja produkcja jest nieopłacalna. Mówiąc jeszcze inaczej: jeśli dobrze pójdzie, to inwestycja zwróci się po kilku latach. Czuję się jak polski (nie tylko) rolnik, przez moment chcę nawet dołączyć do protestu i zablokować ulicę. Problem w tym, że nie mam żadnej maszyny rolniczej. Bezradnie rozglądam się po obejściu – nigdzie kombajnu ni traktora. Wyjeżdżać na ulicę taczką? Do taczki przyczepić transparent z hasłem?
Bez przesady. Nie dla pieniędzy będziemy hodować nasze rzodkiewki i pomidorki. Będziemy je hodować dla frajdy, dla zdrowia i przebywania na świeżym powietrzu. Będziemy zapraszać znajomych, uroczyście zrywać i wspólnie zjadać własne warzywa prosto z grządki. A wcześniej będziemy podlewać, pielęgnować i obserwować nasze wzrastające roślinki, nasze zielone potomstwo ogrodowe. Będziemy dumni, że rosną te pomidorki, że nasza praca ma sens. Przypomnimy sobie szkolne doświadczenia z fasolą kiełkującą na słoiku z wodą, grządki pani od przyrody, wszystkie ciotki uparcie uprawiające spłachetki ziemi w pracowniczych ogródkach działkowych. Obudzą się w nas geny rolników. Porzucimy koczowniczy tryb życia – to przemierzanie wirtualnych krain. Porzucimy polowanie na okazje i połowy w sieci. Zakorzenimy się w tej skrzynce podwyższonej.
Tak się składa, że w dzisiejszym świecie prawie nic się nie opłaca. Nie opłaca się niczego naprawiać, nie opłaca się produkować. Nie opłaca się naprawiać suszarki do włosów, bo nowa jest tańsza niż usługa rozkręcenia starej. Za co byś się nie wziął – gdzieś na świecie robią to taniej. Słyszałem, że złowione blisko Grenlandii ryby opłacało się wysyłać do Chin na filetowanie. Dopiero pocięte przez chińskich robotników wracały na europejskie stoły. Ale więź emocjonalna zawiązuje się tylko z efektami własnej pracy. Dlatego podwyższam grządkę o te 40 centymetrów. Taki pomnik z niej robię, na piedestale ustawiam ku czci budzącej się do życia przyrody. Takie sobie robię święto wiosny, że aż się chce słuchać Strawińskiego. Ale słucha się Bacha, który w pierwszy dzień wiosny ma urodziny.