Na bezrybiu i rak ryba. Raki, nasz polski owoc morza. A raczej owoc stawu – na bezmorzu i staw morze. Być może. Ale co to właściwie znaczy? Na bezchlebiu suchar chlebem. Na bezbeziu baton bezą. Jeśli ktoś lubi, można tak w nieskończoność. Tylko po co? Po co tworzyć nowe wersje przysłowia, które ma już kilka zamienników. Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Wśród ślepców jednooki jest królem. I tak dalej.
Nie wiem, czy wegetarianie mogą jeść owoce morza. A mięsożerne rośliny z muchami w kielichu-paszczy? Kręcą nosem na te muchy? Mają muchy w nosie? Biedacy z krajów dotkniętych suszą teoretycznie mogą jeść wszystko, ale często nie mają nic do zjedzenia. Autorytety gospodarcze radzą im wysyłać wędkę zamiast ryby. Ale co zrobić z wędką na bezrybiu? Wśród ślepych ekonomistów ktoś z jednym okiem otwartym na rzeczywistość jest królem. Na przykład ksiądz Radosław Rakowski z Poznania. Zbiera pieniądze na tacę, kupuje za nie kury i wysyła do Afryki. Biednemu lepiej dać kurę niż jajko – tak ksiądz zmodyfikował maksymę o rybie. Przy okazji rozwiązał dylemat, co było pierwsze. Na Madagaskarze kury. Swoją akcję ksiądz nazwał „Kury na Madagaskar”. Jakbyśmy wszyscy byli niewolnikami parafraz i aluzji.
Lubię rybę, nie lubię wędki. Lubię owoce morza. Gdy nie mam ryb ani owoców morza, lubię, co mam. Na przykład jajka albo rosół z kury. Albo sucharowe żarty. – Ma pani jajka? – Mam. – A gdzie, bo nie widzę? Taki dialog podsłuchany w sklepie. W sklepie Żabka. Kto kupuje udka w Żabce? Który klub chodzi po owoce morza do żabki? Podobno Inkowie nazywali kawę owocem zboża. Śmieszne?
Konserwatywny intelektualista i dowcipy o jajkach! To głos mojej żony, nie da się ukryć – krytyczny. Wywołuje spór. Spory. Rozjemcą ma być syn, który żart ocenia kompromisową formułą „sześć na dziesięć”. Radzi go czymś obudować (czy wtedy da siódemkę?). Spróbujmy podejść do sprawy naukowo. Istotą tego żartu jest homonimia uaktywniona przez negację. Zapisuję kursywą, bo to cytat z pracy naukowej na temat poezji, konkretnie poezji Andrzeja Sosnowskiego. Poeta ów wiersz kiedyś napisał z dwuwersem: Te dwie kobiety zlały się we śnie/ nie chciałem tak tego powiedzieć. Żart (moim zdaniem najwyżej sześć na dziesięć) stał się chyba najczęściej komentowanym cytatem w polskiej humanistyce, podstawą refleksji nad językiem na przełomie tysiącleci. Parafrazując Masłowską: gdy nasi filologiczni krytycy przeczytali tę wiekopomną frazę, to nie mogą jej już odprzeczytać. Więc rozpisują się jak dawno nieużywany długopis, że niby język nami mówi, a nie my językiem.
Chlebnikow, Masłowska – myją mi się przed jedzeniem. Podano barszcz z uszkami Sosnowskiego. Trudno, nie chciałem tak tego usłyszeć. Szaleństwo: biały sport to tenis, a nie narty. Wiem to z krzyżówek. Krzyżówka nart i tenisa to rakieta śnieżna. Taki but do chodzenia po zaspach. Za to w tenisówkach wcale nie gra się rakietą – za szybko się niszczą. Buty do tenisa naprawia zakład białoszewski. Czerwona ryba gdzie? Oblizuje granice mojego świata.