Biedny Henry Fox Talbot. Przegrał z francuskim syndykatem zmowy i własnymi pomysłami na życie. Może i wygrał zza grobu, ale jaka to pociecha? Czy Państwo Szanowni też chcieliby wygrać zza grobu? Wygrałem zza grobu 2:0! Co mu tam w tym grobie z tego, że na jego metodzie robi się dziś sentymentalne kokosy. Co mu tam po wieczności, wobec doczesnej klęski. A może nie? Może jednak uśmiecha się pod wąsem?
Nie miał wąsów ani brody, i być może dlatego się spod nich nie uśmiechał. Kiedy jesteś piękny i młody nie nie nie zapuszczaj wąsów ani brody. Nie zaznał biedy, a nawet wręcz przeciwnie- pochodził z warstwy uprzywilejowanej. Jak zresztą wszyscy pionierzy fotografii. Kto walczył o życie, mógł się zajmować co najwyżej malarstwem albo grafiką (np. Van Gogh). Dopiero ten, kto syty i beztroski, mógł się zajmować tak niepotrzebną rzeczą jak fotografia. Fox Talbot zresztą fotografię miał daleko na liście priorytetów – za matematyką, botaniką, archeologią, lingwistyką i chemią. Zwłaszcza że to on wynalazł fotografię i przed nim jej po prostu nie było na świecie. Co? Że to nie on tylko Daguerre? No właśnie.
Ukończył Cambridge, pracę magisterską pisał w Paryżu pod okiem Francoisa Arago, a potem zajmował się matematyką i fizyką, wysyłając swoje prace do Royal Society. Z fizyki już niedaleko do optyki, a tęż powiązał z eksperymentami chemicznymi. Pierwszym kamieniem milowym na drodze do fotografii była solarigrafia. „Photogenic drawing”, jak nazwał rzecz sam twórca.
Ja sam byłem solarigrafistą w wieku lat sześciu! Pamiętam to dokładnie – nogi krzeseł made by Spółdzielnia „Ład” przytrzymują rozłożony przez Mamę na zielonej wykładzinie papier światłoczuły (było coś takiego za komuny), na którym kładę listki, spodek, modelik Fiata 127 i gumowego Misia Fozzie, a za piętnaście minut papier ciemnieje, zostawiając pod przedmiotami jasne plamy konturów. Coś pięknego! Szkoda, że tak mało trwałe – kontury znikały wkrótce pod wpływem światła. Fox Talbot wymyślił sposób ich utrwalania.
Podczas swojej podróży poślubnej do Włoch w 1833 roku wpadł na pomysł rejestrowania obrazów z camera obscura i ich utrwalania. Podczas tych działań, eksperymentując z najróżniejszymi związkami światłoczułymi srebra i utrwalając je tiosiarczanem sodu, Talbot stworzył pierwszy na świecie negatyw. To jest jednak coś, prawda? Negatywem fotografia stała przez następne sto pięćdziesiąt lat, aż do epoki cyfrówek, kiedy to podniecają się nim już tylko wariaci (to ja, to ja!)
Z negatywu pan William Henry potrafił uzyskiwać obraz pozytywowy, jednym słowem pierwszy raz w historii powielać obraz fotograficzny. Całość tego procesu nazwał on „kalotypią”, dzisiaj używaną równolegle nazwą jest „talbotypia”. Zainspirowany swoimi postępami Talbot rozkładał po całym swym rodzinnym pałacu małe aparaty typu camera obscura z soczewką, w których godzinami naświetlał się papier fotograficzny, nasycony wcześniej chlorkiem sodu i azotanem srebra. Rodzina nazywała te pudełka „pułapkami na myszy”, bo można się było o nie potknąć w każdym pokoju.
Fox Talbot miał miał wiele naukowych koników i po pierwszych próbach na kilka lat odłożył nieco na bok sprawy swojego utrwalania światła. Do czasu, gdy w 1839 roku dowiedział się niespodziewanie, że Louis Daguerre w Paryżu ogłosił się pionierem fotografii. Talbot przysiadł natychmiast fałdów, żeby także opracować naukowo i patentowo swoją technikę, zwłaszcza że była całkowicie różna od dagerotypii i innymi środkami chemicznymi uzyskiwana.
Dagerotypy były jednostkowym obrazem pozytywowym, uzyskiwanym na metalowej płytce, podczas gdy talbotypia posługiwała się papierem i dawała możliwość wielokrotnego powielania. Dagerotypia stwarzała fotografie krócej naświetlane i ostrzejsze, a talbotypia bardziej miękkie i wymagające początkowo bardzo długiego wystawiania na światło. Te wszystkie rzeczy dawały XIX-wiecznemu odbiorcy powód do preferowania metody Daguerre’a. Z perspektywy ostatnich stu pięćdziesięciu lat rozwoju możemy dopiero dostrzec, że talbotypia była właśnie tym lepszym sposobem – jednostkowość obrazu fotograficznego załatwia się dzisiaj zamaszystym autografem wziętego artysty, nabazgranym w prawym dolnym rogu, podczas gdy możliwość wielokrotnego odbijania zdjęć wydaje się bezcenna.
W tym samym roku zostały zatem ogłoszone równolegle dwie metody fotografowania. Francuska i angielska. Fox Talbot ogłosił swoją, pisząc elaborat do Royal Society, zaprezentowany gremium przez Michaela Faradaya. Tymczasem Daguerre został ogłoszony pionierem we Francuskiej Akademii nauk przez tegoż samego Francoisa Arago, u którego Fox Talbot pisał swą pracę magisterską. Nastąpiło tu zupełnie różne podejście do wynalazku – Daguerre przez Akademię upublicznił światu za friko wyniki swoich badań, podczas gdy William Fox Talbot postanowił opatentować swój wynalazek i udzielać na niego licencji. To podejście spowodowało tak różny odbiór obu technik, że (przynajmniej w naszej części świata) Fox Talbot został niemal zupełnie zapomniany, podczas gdy Daguerre jest uznawany za głównego ojca fotografii, no może z małą pomocą przyjaciela Niciphora Niepce’a.
Rząd francuski rzucił się do promowania dzieła Daguerre’a i wygłaszania z emfazą słów o jego pionierskiej roli. Prasa całego świata podchwyciła to, bo wynalazek fotografii cieszył się wielkim zainteresowaniem. Nawet prasa brytyjska. Dagerotypia stała się wszędzie poza Wielką Brytanią, na którą Daguerre nie dał zgody freeware’owej, techniką powszechnie dostępną, podczas gdy kalotypia/talbotypia wymagała wszędzie opłat licencyjnych. Od razu widać, że gorszy pieniądz wypiera lepszy, że pecunia non olet, że światem rządzi pieniądz i że… Nie no, dość tych głupich przysłów.
Inna zupełnie sprawa to kwestia artystycznej jakości fotografii, którą uprawiali obaj panowie. Może należałoby zrobić kiedyś bitwę pionierów? Temat na osobny wpis. Już sobie go wyobrażam. Tu Fox Talbot lutuje z lewej starą miotłą i poprawia prawym sierpowym stogiem siana! Na to Daguerre prawym prostym Bulwarem de Temple i łup go w słup martwą naturą z atelier!
Talbot wyruszył szybko promować swoją technikę we Francji, ale było już za późno – nie stała się ona powszechna, choć zyskała wąski krąg wyznawców, między innymi Gustave Le Greya. Wyznawcy ci ponieśli wynalazek Talbota w przyszłość, doskonaląc ten proces. Popularność zyskał dopiero po przeniesieniu na inne media – klisze fotograficzne (szklane płytki) i błony filmowe – nadal na zasadzie negatyw-pozytyw, ale z zastosowaniem już innej chemii. Tradycyjnie, tj. zgodnie z patentem Talbota, był wykorzystywany do lat 20. Potem zanikł.
Talbot po przegranych procesach o pierwszeństwo i o wykorzystanie jego prac do stworzenia późniejszej tzw „metody kolodionowej” zniechęcił się do fotografii. Nakłady poniesione na eksperymenty i ochronę patentową nigdy się nie zwróciły, wynalazca żądał na samym początku zbyt wiele za licencję, w czasie gdy użytkowanie metody Daguerre’a było darmowe i rozpowszechniało się coraz bardziej. Potem Fox Talbot obniżał stawki, jednak nic już za jego życia nie spopularyzowało kalotypii. Wynalazca zabrał się więc za inne dziedziny naukowe – może i dobrze, bo zawdzięczamy mu między innymi odczytanie sumeryjskiego pisma klinowego z Niniwy i kilka twierdzeń matematycznych.
Czyli klęska czy zwycięstwo, panie mecenasie? Zwycięstwo idei negatywu. To, co wymyślił William Henry Fox Talbot, okazało się być znacznie bardziej ponadczasowe niż sądzono. I zwycięstwo jeszcze jedno – ostatnimi laty talbotypia znowu zyskuje zwolenników i wyznawców jako sztuka uprawiana dla przyjemności! Co prawda tylko wśród wariatów, ale zawsze. Czyżby 2:1 zza grobu?
Źródła i źródełka:
https://pl.wikipedia.org/wiki/William_Fox_Talbot
https://pl.wikipedia.org/wiki/Louis_Jacques_Daguerre
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kalotypia
http://foxtalbot.bodleian.ox.ac.uk
Zdjęcie: Louis Jacques Daguerre (z lewej) i Henry Fox Talbot – źródło: domena publiczna