Po co się w ogóle pisze? Na pierwszy rzut oka – nie wiadomo. Może i tam niektórzy dla kasy piszą. Niektórzy piszą dla potomności. Dla sławy też niektórzy piszą. Dla popularki i fotografowania się na ściankach sponsorskich. Niektórzy piszą dla Sprawy i Idei. Ja jakoś nie. Niektórzy piszą, bo im, na przykład, redaktor naczelny każe. Ale redaktor Grobliński cicho siedzi, nic nie każe. Komfort. A jednak się coś pisze. Trzeba było dopiero pojechać do Bukowiny Tatrzańskiej, żeby ten temat zgłębić.
Bukowinę się zna od dawna. Cała Polska ją zna, jako jedną z najwyżej położonych wsi w kraju. Miłością ślepą (troszkę platoniczną) się pokochało Bukowinę po lekturze książki „Sklep potrzeb kulturalnych” Antoniego Kroha, który warszawiakiem będąc, spędził w Bukownie całe dzieciństwo, a potem mu już tak zostało. Skończył etnografię i został badaczem, zgłębiaczem i wiercicielem na wskroś kultury podhalańskiej. Był dyrektorem Muzeum Tatrzańskiego w Zakopanem i Muzeum Okręgowego w Nowym Sączu. Tak naprawdę to on odkrył dla Polski Łemków, organizując pierwszą wystawę o ich kulturze, sztuce i historii. Nie była to jedyna epokowa wystawa, jaką zorganizował, drugą, która były Duchy epoki. Czyli pierwsza wojna światowa trwa do dziś. Ponieważ Antonii Kroh jeździ na różnych konikach, a jednym z nich są Cesarsko Królewskie Austro-Węgry. Napisał o tym całą wspaniałą księgę O Szwejku i o nas, samego Szwejka także tłumaczył i opatrywał przypisami. Zajmował się sztuką ludową, był kuratorem konkursów, wyszukiwał ludowych twórców jak współczesny Oskar Kolberg.
Ale przede wszystkim – jak ten Antonii Kroh pisze! To jest wspaniale gawędziarskie, dygresyjne, ironiczne, bystre, czasem złośliwe. Erudycyjne do głębi. Ten pan przegryzł się przez całą historię góralszczyzny na wylot. Dzięki jego książkom można uświadomić sobie, że kultura podhalańska, jaką dziś oglądamy, jest wielkim konglomeratem pełnym paradoksów. Składa się na nią żywa kultura wiejska i pierwotna, ale też dużą jej część stanowi projekcja różnych chciejstw wszelkiej maści XIX- i XX-wiecznych etnografów, miłośników ludu i wielbicieli „prawdziwej góralszczyzny”, jeszcze prawdziwszej niż ta prawdziwa. Kultura góralska w aktualnej formie i prezencji jest tak naprawdę stosunkowo późna, a na pewno mocno przetworzona w stosunku do tego, co się na Podhalu działo jeszcze w XVIII wieku.
W XVIII wieku, proszę państwa, do Bukowiny Tatrzańskiej nie prowadziła nawet ŻADNA droga. Była to górska bieda-wioska pod silnym pańszczyźnianym uciskiem, a jeszcze do swoich panów wyjątkowo nie miała szczęścia. Starosta Michał Komorowski, trzymający w garści całe nowotarskie Podhale, wsławił się tym, że łamał prawo, ściągając od chłopów nienależne daniny. Nawet te wskazane prawem nie były lekkie. Proszę bardzo, oto co musiał zapłacić rocznie posiadacz ziemi w Bukowinie:
– 1 łokieć i 5 pasm przędzy
– 1 kopa gontów
– 4 wozy drzewa
– 1 korzec i 6 miarek owsa
– 1 gęś
– 2 kury
– odrobienie 3 dni konno i 6 dni pieszo
– 3 dni robocizny pieszej z kosą po 9 krajcarów.
Za zaboru austriackiego ziemie przeszły w ręce magnata i przedsiębiorcy przemysłowego Emanuela Homolacsa. Był on znany z przymusowych konfiskat gruntów i łąk, jakich dokonywał na miejscowych góralach, oraz z rabunkowej wycinki lasów do celów przemysłowych. Mieszkańcy Bukowiny prowadzili z nim spory sądowe, z których zachowały się pisma plenipotencyjne, podpisane 102 krzyżykami przez miejscowych chłopów. Z drugiej strony rodzina Homolacs (odsądzana od czci i wiary na stronie internetowej gminy Bukowina Tatrzańska) utrzymywała liczne kontakty i z polskimi twórcami i naukowcami i dawała im wsparcie (na przykład z Wincentym Polem, Oskarem Kolbergiem i malarzem Janem Nepomucenem Głowackim). Węgiersko-austriacka rodzina Homolacs z czasem mocno się spolonizowała. Późniejszy imiennik podhalańskiego Emanuela Homolacsa wstąpił w 1918 roku do Wojska Polskiego i jako dowódca saperów i wybitny inżynier wsławił się budową linii obronnych w okolicach Lwowa.
Bukowina tymczasem przechodziła u schyłku austrowęgierskiej władzy z rąk do rąk. W 1848 zniesiono poddaństwo chłopów, ale nie przeszkodziło to w rabunkowej gospodarce leśnej, prowadzonej przez niemieckich właścicieli wsi Eichboma i Peltza. Bukowina była w międzyczasie dwukrotnie licytowana, za drugim razem przez handlarza drewnem, niejakiego Goldfingera.
Goooooldfinger
He’s the man, the man with the Midas touch
A spider’s touch
Such a cold finger
Beckons you to enter his web of sin
But don’t go in
James Bond wiecznie żywy, widać z tego.
Mimo biedy, która w austriackiej Golicji i Głodomerii aż piszczała (50% dzieci umierało przed 5 rokiem życia, jeden lekarz przypadał na 9 tysięcy mieszkańców, jeden nauczyciel na 91 uczniów), Bukowina rozwijała się pomalutku. Powstał tartak, młyny, kuźnia i gonciarnia. Karczma tymczasowo zastępowała cokolwiek handlowego, po zakupy jeździło się lub chodziło na drugą stronę Tatr, na Węgry (Słowacji jeszcze wtedy nie znali) lub do Nowego Targu. Prawdziwej drogi nadal nie było, wieś była odcięta od świata, można było się tam dostać ścieżkami.
Nie przeszkadzało to masowej emigracji Bukowian do Ameryki. Ucieczka z biednej Galicji do lepszego świata była pod koniec XIX wieku powszechna. Na tej fali wyjechało za ocean wielu zdolnych ludzi, którzy potem budowali dobrobyt Stanów Zjednoczonych, o dwóch fotografach żydowskiego pochodzenia, którzy są tu przykładami już się pisało – to Alfred Eisenstaedt i Weegee – LINK, LINK, obaj z Galicji.
Poważny impuls rozwojowy dały Bukowinie następujące rzeczy – wybudowanie trudnej i krętej, acz wreszcie przyzwoitej drogi do Poronina, fakt, że Jędruś Kramarz nie mógł ścierpieć braku kościoła we wsi, oraz otwarcie szkoły (z jednym nauczycielem). Jędrzej Kramarz sam jeden sprawił, że we wsi powstał kościół. Sporządził własnoręcznie plany, doprowadził nadludzkim wysiłkiem do ich biurokratycznego zatwierdzenia, a potem przez dwadzieścia lat budował własnoręcznie, jako murarz, kamieniarz, cieśla, stolarz, kowal, a na końcu własnoręcznie wyrzeźbił ołtarz i figury. To ci był dzielny chłop!
Bukowina dzięki wielkim wysiłkiem zbudowanej drodze, załapywała się powoli na modę turystyczną i podhalańską, jaką emanowało Zakopaneod czasów chałbińsko- witkiewiczowskich. Tutaj można było znaleźć nieskażoną góralszczyznę, wędrówki po górach i piękne widoki. Turyści zaczęli przybywać, dodając Bukowinie nie tylko ekonomicznego, ale także kulturalnego wigoru. Bo na ogół za turystykę brał się wtedy nie byle kto. Trzeba było pokonać liczne niewygody i nadrabiać liczne braki. Tylko wyjątkowi zapaleńcy i miłośnicy byli na to gotowi. O wyciągach orczykowych jeszcze nie słyszano.
Nazywali go marynarz,
Bo opaskę miał na oku.
Na każdym stoku dziewczyna,
Dziewczyna na każdym stoku.
Pochodzi spod Poznania,
Podobno umie wróżyć z kart.
Panny rwie na wiązania,
Mężatki – na długość nart.
(…)
Wszyscy w porcie odetchnęli.
Zwiał nim się zakończył sezon.
Jeszcze się tam jak żagiel bieli
Jego czarny kombinezon.
Odpłynął pod Ustrzyki
I przez kobiety wpadł w kłopoty.
Forsę z polowań na orczyki
Przehulał na antybiotyk.
„Szanta narciarska” (pierwsza na świecie!) Artur Andrus
Do powstałej w Bukowinie szkoły przybył tymczasem w 1922 roku nowy kierownik Franciszek Ćwiżewicz. Dostrzegł w ludności miejscowej wspaniały „materiał ludowy”, zobaczył miejscowych grajków i rzemieślników, zobaczył, jak ludzie tańczą na weselach, i stwierdził, że jest w tym wielka siła. W 1924 roku zorganizował w swojej szkole Teatr i Chór Włościański. Jego główną ideą stało się wybudowanie stałej placówki kulturalnej w Bukowinie – Domu Ludowego. To była dopiero społeczna idea! Dzięki Ćwiżewiczowi, sympatycznemu panu w okrągłych okularach, zawiązano Komitet Budowy Domu Ludowego, który przez kilka lat zbierał pieniądze, organizował składki społeczne, wspierany też przez przyjezdnych. W 1926 roku Franciszek Ćwiżewicz kupił objazdowe nieme kino, żeby pokazami na całym Podhalu móc finansować przyszły Dom. Budowę rozpoczęto w sierpniu 1931 roku, zaciągnąwszy kredyty pod zastaw góralskich majątków. Gazdowie zwozili materiały budowlane i społecznie pracowali na rzecz wspólną. W wybudowanym ledwo parterze rozpoczęto kursy spółdzielcze, co dało dodatkowy dochód. Ukończony Dom Ludowy stanął w pełnej krasie w 1934 roku, choć już wcześniej odbywały się tam przedstawienia Teatru Ludowego i Chóru Włościańskiego, zebrania i wieczornice. Życie kulturalne w Bukowinie nadało ton i przykład całemu Podhalu, tutaj właśnie odbywały się najważniejsze konkursy tańca góralskiego i spotkania teatrów amatorskich.
Dodatkowy rozpęd nadał Domowi Ludowemu jego kolejny dyrektor – Józef Pitorak, poeta i pisarz, który nie dość że napisał kilka własnych sztuk o góralskim życiu, to jeszcze przetłumaczył na góralski sztuki Moliera i Szekspira, grane do dziś przez amatorski teatr z Bukowiny. (Polecamy zwłaszcza „Skąpca”!)
Budynek w Bukowinie Tatrzańskiej jest obecnie największym drewnianym obiektem w Polsce. Od dziewięćdziesięciu lat służy lokalnej społeczności i cieszy oko turysty. Jest to olbrzym, wyglądający niepozornie z frontu, bo postawiono go na zboczu i całość niknie z perspektywy ulicy. Ale obejrzyjcie go od tyłu… Niezły krążownik!
Dzisiejsza Bukowina Tatrzańska ma sporo wad. Nie jest przepiękna. Za sprawą wyczekiwanej od stu lat drogi z Poronina stała się ulicówką z gęstym ruchem, wsią o dość chaotycznym wyrazie, skażoną okropnymi banerami reklamowymi. Przepiękny stary kościół sąsiaduje tu z molochowatym nowym. Urocze budownictwo drewniane ustąpiło przed dość standardowym murowanym, często ciekawsze chałupy stoją dalej od drogi niż te nieciekawe, a powietrze w zimie cuchnie węglowym dymem (ma się to niedługo zmienić). Niemniej nadal kocham Bukowinę.
Od kilkudziesięciu lat w Domu Ludowym i całej Bukowinie organizuje się Góralski Karnawał, kiedy to z fasonem przejeżdża przez wieś korowód sań lub powozów z grajkami, dzwoneczkami i konnymi, śpiewającymi góralskie pieśni, a w Domu Ludowym odbywa się konkurs tańca, na który ciągną tłumy. Widać na pierwszy rzut oka, jak to cieszy ludzi. I tych na widowni, i tych występujących na scenie. Że oprócz zabawy i hulanki oni się z tym wszystkim identyfikują. Gdy siedzę na widowni, gimbaza za moimi plecami (trzy dziewuchy i chłopak) flirtuje po góralsku, ale też komentuje zbójnickiego na scenie i oklaskuje hucznie występy. A występują właśnie z pełną energią, trzaskając ciupagami w ognistym tańcu zbójnickim… uczniowie technikum budowlanego z Zakopanego.
Tańczą. Występują w sztukach teatralnych. Starzy, młodzi, wszyscy (gra w góralskim „Lekarzu mimo woli” pani wójt gminy Bukownia). Owczarki podhalańskie z wystawy owczarków podhalańskich patrzą na to wszystko znudzonym podhalańskim okiem. Normalka. Tu zawsze tak było. Niektórzy powiedzą, że to cepelia i przebierańce. Sądzę jednak, że to zupełnie co innego – tożsamość. I wewnętrzna potrzeba angażowania się w kulturę, która niesie ludzi na swoich skrzydłach. I chyba o to w tym wszystkim właśnie chodzi.
Zdjęcia i tekst – Marcin „Fabrykant” Andrzejewski
http://www.bukowinatatrzanska.pl/historia-bukowiny
http://bukowinatatrzanska.pl/dom-ludowy/historia