Wyczytałem, jak czyści się dywany. A raczej, jak się kiedyś czyściło. Jak dywany czyściły służące. Tak, czytam słynną już książkę Służące do wszystkiego Joanny Kuciel-Frydryszak, a w niej – cytowane przez autorkę przedwojenne poradniki dla pań prowadzących domowe gospodarstwa. Prowadzące, co znaczyło w wielu przypadkach – nadzorujące służbę, organizujące pracę służących. Co zatem z tym dywanem? Michalina Ulanicka w Poradniku służby domowej radzi: Jeśli w pokoju jest dywan, czyścimy go szczotką lub miotełką na kiju, posypawszy go przedtem wilgotnemi listkami herbaty (zbieranymi w tym celu w garnuszek po użyciu esencji).
Postanowiłem spróbować, by poczuć się trochę jak bohaterki czytanej właśnie książki. Nie znaczy to, że zawsze tak robię – gdy czytam o przygodach wielorybników, wcale nie wyruszam na połów w północne krainy. By oddać się lekturze Tomasza Manna, nie wyjeżdżam do sanatorium. Ale tym razem owszem – zaparzyłem w czajniczku esencję, by dysponować wilgotnemi listkami herbaty, rozsypałem je na dywanie, po czym przez trzy godziny pieczołowicie dywan szczotkowałem. Efekt był imponujący – blask i czystość, żona zdumiona i zachwycona, nawet pies położył się na dywanie, choć na ogół wybiera kanapę. A potem zajrzałem do cennika firm oferujących podobne usługi, tyle że specjalistyczną maszyną. Wyszło mi, że zaoszczędziłem 60 zł. Całkiem nieźle.
Ile zatem oszczędności dawało zatrudnianie służących, takich na stałe przy domu, pracujących właściwie na okrągło. Według zamieszczonego w książce planu zajęć służąca pracowała od 6 rano do 22, z półgodzinną przerwą (plus przerwy na posiłki). Powiedzmy 14 godzin, czyli według przelicznika dywanowego – 280 złotych dziennie. Codziennie, gdyż wychodne tylko w co drugą niedzielę. Jakieś 7000 na dzisiejsze ceny, gdyby chcieć „do wszystkiego” wynajmować odpowiednie firmy. Korzyść duża, a wydatki niewielkie – służące zarabiały symbolicznie, jadły, co tam zostało w kuchni, spały na rozkładanym łóżku, na antresoli albo w wilgotnej norze bez okien zwanej służbówką (odliczamy maksimum 1000 dzisiejszych złotych). Co ciekawe, nawet modernistyczni projektanci nowoczesnych kamienic na pokoik dla służby przeznaczali od 3 do 5 metrów kwadratowych (w stumetrowych mieszkaniach). Służbówki zaprojektowano też w zbudowanej już po wojnie warszawskiej dzielnicy MDM. Nie do końca wiadomo po co, bo czas służących się kończył. Pani dzwoniąca na służbę w M3 to byłaby przesada.
Wyzysk? Niewolnictwo? Przed wojną raczej nikt tego tak nie postrzegał – służące mieli pisarze i filozofowie (w książce są na przykład zamieszczone wspomnienia z domu Tatarkiewiczów), nauczyciele i adwokaci, dyrektorzy i nawet bogatsi robotnicy. Mimo nieludzkich często warunków pracy i życia dla wielu młodych dziewczyn ze wsi służba u państwa w wielkim mieście i tak była szansą, poprawą warunków bytowych. Na przeludnionej wsi miały jeszcze gorzej? Na pewno gorzej mają dzisiaj pozbawione służących (perfekcyjne) panie domu. Nawet jeśli zmywarki, pralki i centralne ogrzewania z tych czternastu godzin pracy zlikwidowały 5, jeśli wciągnięty w partnerskie układy mąż przejął część obowiązków, to nadal dla kobiety zostaje powiedzmy 6 godzin sprzątania, gotowania, zakupów i prasowania. Do tego praca zawodowa, dojazdy. Wychodne w co drugi weekend? Jakoś tak wychodzi.
No to już nie wiem, kogo bardziej żałować – wyzyskiwanych służących czy pozbawionych służących przemęczonych kobiet współczesnych? Czy chciałbym mieć w domu służącą? Nie czułbym się swobodnie. Jak tu w ogóle żyć, gdy ktoś stale cię obserwuje. To już raczej sam się u siebie zatrudnię jako służący. Tylko będę się lepiej traktował – przyznam sobie większy pokój, będę sobie dawał premie świąteczne i wychodne w każdą sobotę i niedzielę. Stać mnie będzie, bo i tak zaoszczędzę 7000 na praniu dywanów i takich tam różnych. Żona będzie zachwycona, a dla psa nadal pozostanę panem. Jeśli w nocy zapalę światło, to nawet jaśnie panem. W nocy będę pisał Dziennik pana służącego.
Foto: Pixabay