Znacie tę sytuację ze wspólnych wycieczek? Wspólnych z grupą znajomych – powiedzmy pięć par, w tym trzy z dziećmi. Jedziemy sobie gdzieś na kilka dni, wynajmujemy pokoje ze wspólnym salonem, jakaś kolacja, piwo albo wino, żarciki. W końcu pada tytułowe pytanie: Co jutro robimy? – Zobaczymy, jaka będzie pogoda. – Ustalmy coś – w każdej grupie znajdzie się ktoś w rodzaju kierownika wycieczki. – Są jakieś propozycje? Powiedzmy, że propozycji jest pięć: plaża, muzeum sztuki nowoczesnej, lokalny targ, miejsce znanej bitwy i wycieczka rowerowa po okolicy. Kto wymyślił, ten zachwala. Kto nie wymyślił, ten marudzi.
– Plaża? Chyba was pogięło! Będziemy leżeć na słońcu jak jakieś sardynki oblane olejem? – A co, niby lepszy targ? Tam będziemy przeciskać się w tłumie i oglądać sardynki wyłożone na straganach. W końcu z rozpaczy kupimy coś niepotrzebnego i tak się to skończy. – Muzeum? Tam zobaczysz sardynkę rozsmarowaną na płótnie, opatrzonym dowcipnym tytułem „To już nie jest sardynka”. – Plaża, muzea, targi – to jest wszędzie, a miejsce znanej bitwy jest tylko tutaj. Przypominam, że walczyły tu nasze wojska i moglibyśmy złożyć kwiaty. – Dobra, ale pojedźmy tam rowerami, pokażmy za granicą naszą nowoczesność i poszanowanie środowiska. – Przecież to nie nasze środowisko. – Środowisko jest jedno, jesteśmy globalną wioską. – To pojedźmy traktorem. – Albo na koniach, jak husaria.
No dobra, koniec tego ględzenia – kierownik przypomina sobie o swojej roli. – Głosujmy. Kto jest za plażą? Nieśmiało podnoszą się ręce, ale oto nowy problem się wyłania: czy dzieci mogą głosować, czy też – jak sardynki – głosu nie mają? I czy ich głos ewentualnie liczyć za cały, czy może za pół głosu dorosłego? W szybkim głosowaniu wstępnym rodzice ustalają, że nie żyjemy w średniowieczu (ani w renesansie), tylko w XXI wieku, więc dzieci też powinny się wypowiedzieć. Wszak to dla nich są przecież wakacje, a poza tym mają swojego rzecznika, więc wygrałyby z łatwością spór na drodze prawnej. Zatem kto jest za plażą?
Pytanie pada, a wtedy jeden z panów (akurat ten, który przyjechał bez dzieci) rzuca z głupia frant, że na plaży są pyszne lody i że on chętnie je dzieciom zafunduje. Perfidne zagranie przynosi zwolennikom rodzinnych grajdołków kilka głosów i plebiscytową przewagę. Zwolennicy wizyty w muzeum protestują, cytują autorytety krajowe i zagraniczne. – To po prostu trzeba zobaczyć: największa kolekcja konceptualnej rzeźby w Europie Środkowo-Wschodniej! – Targ jeszcze większy, a sprzyja małym przedsiębiorcom. Można w nim zobaczyć symbol wolnego rynku, a na wolnym rynku można coś kupić, na przykład dla rodziców – pada riposta. – Jeśli nie pójdziemy na targ, to jakie przywieziemy pamiątki? No chyba raczej nie albumy z rzeźbą konceptualną.
Głosowanie wcale nie kończy sprawy. Powiedzmy, że wygrała wycieczka na plażę elektrycznymi hulajnogami (taki trudny kompromis). Następnego dnia niby wszyscy zgodnie jadą, ale autor propozycji odwiedzenia pola bitwy jest jakoś obrażony. Do nikogo się nie odzywa, zagadnięty – odburkuje niezadowolony. Znacie ten typ reakcji? Ja znam, zdarza mi się. Ale jeszcze gorszy jest typ marudzący. Niby jedzie, ale krytykuje hulajnogę, niby się opala, ale narzeka na wiatr i tłok na plaży. Najbardziej jednak przeszkadza mu sprzedawca lodów i jego rymowane okrzyki – jakże prymitywne i pozbawione smaku. Wszyscy mają go dosyć i już pawie się godzą, żeby następnego dnia iść do muzeum. W ostatniej chwili dzieci zgłaszają jednak chęć powrotu na plażę.
Myślicie, że piszę to w związku z nadchodzącymi wakacjami? Raczej z zakończoną właśnie kampanią wyborczą. Taka zabawa: spróbujcie dopasować partie do wymienionych atrakcji.