Podróżować jest bosko – śpiewała Kora przed laty. Gombrowicz do Buenos Aires płynął miesiąc transatlantykiem „Chrobry”. Tenże Bolesław, ugościwszy w Gnieźnie cesarza Ottona, odprowadził go z doborowym pocztem aż do Magdeburga. Według mapy Google to 443 kilometry (samochodem przez A2) – 4 godziny i 25 minut, pieszo o 2 kilometry mniej, ale o 86 godzin dłużej, rowerem aż 496 kilometrów i trochę ponad dobę. Za to pociągiem (z dwiema przesiadkami) – 6 godzin 40 minut. Czasu przejazdu konno Google nie podaje. Najszybciej niby byłoby samolotem, ale w Gnieźnie nie ma lotniska. Z Poznania leci się (z jedną przesiadką) 3 godziny 20 minut. Ale po co się tak spieszyć?
Nie zważając na ślad węglowy, ludzkość zaczęła podróżować na potęgę. Widok któregoś z wielkich lotnisk fascynuje i przeraża jednocześnie. Dziesiątki milionów pasażerów rocznie, dziesiątki albo nawet setki tysięcy dziennie. – Gdzie tak lecicie? – chciałoby się zapytać. – Mam pilne spotkanie biznesowe… Lecę odpocząć… Piszę książkę o lotniskach… Ja na konferencję… Latają sportowcy i latają naukowcy, latają filmowcy i inni artyści. No i latają turyści. Na weekend w drugi koniec. Lub jeszcze dalej, do Buenos Aires.
Wydawało się, że wiele spraw można dziś załatwić przez Internet, a jednak liczba lotów systematycznie rośnie. Naukowcy – nawet ci od zmian klimatycznych – zjeżdżają (zlatują) się z całego świata do jakiegoś centrum kongresowego i obradują. Na ogół odczytują to, co wcześniej napisali i przysłali organizatorom jako swoje referaty. Właściwie mogliby to wszystko załatwić mailowo. Albo na Facebooku założyć sobie jakąś zamkniętą grupę dyskusyjną. Podobnie sportowcy – czy na przykład mistrzostw świata w podnoszeniu ciężarów nie można by rozgrywać przez Internet? Każdy z siłaczy podnosiłby sztangę u siebie w domu, a na cały świat transmitowałaby to telewizja. No dobra – trzeba by tam dowieźć jakichś sędziów, kogoś do zważenia sztangi i koniecznie gościa od pobierania próbek moczu, ale i tak byłoby chyba mniej zachodu. Mniej zachodu na wschodzie i wschodu na zachodzie, mniej zamieszania.
W każdej dyscyplinie Puchar Świata – co tydzień zawody na innym kontynencie. Całe ekipy, całe sztaby szkoleniowe i zastępy działaczy, całe ciężarówki sprzętu podróżują po świecie, by kilku zawodników zdobyło jakieś punkty. Uwielbiam sport, ale to jest jakaś kosmiczna przesada. Zawodnicy mogliby sobie trenować w domu, rywalizować na co dzień w mistrzostwach województwa czy kraju, a raz na dwa czy cztery lata spotykać się na igrzyskach. Albo artyści… niektórzy pół życia spędzają na różnych festiwalach, przeglądach i zjazdach. Nawiązują kontakty, zawiązują przyjaźnie, rozwiązują problemy. Wymieniają doświadczenia. Odbierają nagrody, wręczają dyplomy. To podobno służy lepszemu zrozumieniu, wzajemnemu poznaniu i współpracy międzynarodowej. Może i racja: Gombrowicza wojna zastała w Argentynie. Jeśli połowa mieszkańców każdego kraju rozjedzie się po świecie, to nikt nikogo nie zaatakuje, bo nie będzie ryzykował bombardowania swoich obywateli.
Oprócz ludzi podróżują też towary. Ktoś na drugim końcu świata wkręci śrubkę o grosz taniej? No to wysłać tam statek ze śrubkami – niech wkręca. W Azji taniej wypatroszą złowione na Grenlandii ryby? Ryby płyną (statkiem) do Azji i wracają do Europy. No więc trzeba się zdecydować: latamy i jeździmy, by się poznawać i bratać, a przy okazji dajemy zarobić handlarzom i hotelarzom, spedytorom i liniom lotniczym czy może ratujemy ziemię przed spalinami i ociepleniem, przed potopem plastiku i innymi katastrofami?
Życie to zmiana, ruch, droga, podróż, pielgrzymka, peregrynacja. Ale niekoniecznie spanie w samolotowym fotelu, zjadanie obiadu z plastikowego pojemniczka kilka kilometrów nad ziemią czy leżenie na przyhotelowej plaży na drugim końcu świata. Wiele się można nauczyć podróżując – śpiewała Kora. Na pewno sporo w czasie podróży nauczył się Odys. Ale on długo żeglował i nie zatruwał środowiska.