Wszyscy pamiętamy fraszkę Kochanowskiego o zdrowiu (Na zdrowie). Wałkowana w szkole na różne sposoby – najpierw sama w sobie, potem przy okazji Pana Tadeusza, na pamięć do nauczenia się zadawana (przynajmniej kiedyś), w tematach rozprawek umieszczana. Szlachetne zdrowie/nikt się nie dowie/ jako smakujesz/ aż się zepsujesz. Tak, to prawda, niektórzy powiedzą nawet – głęboka prawda. Ale tylko niektórzy, dla innych (tych zdrowych) to będzie banał. Ta fraszka sama jest jak zdrowie – ile w niej prawdy, ten tylko się dowie, kto (zdrowie) stracił.
Rozpatrując rzecz z tej perspektywy, należałoby powiedzieć, że męczenie dzieci tym akurat tekstem Jana z Czarnolasu ma sens niewielki. Dzieci są na ogół zdrowe, więc – zgodnie zresztą z myślą Kochanowskiego – nie są w stanie zdrowia docenić. I chyba nie przekona ich fraszka, którą owszem – mogą poprawnie zinterpretować, ale czy mogą zrozumieć? Gdyby ją naprawdę zrozumiały, zaprzeczyłyby myśli wyłożonej przez poetę. Gdyby doceniły zdrowie, zanegowałyby słowo nikt. Byłyby kimś, kto dowiedział się, jak zdrowie smakuje, zanim się zepsuje. Od biedy można jeszcze liczyć, że dziatwa zrozumie cytowany tu początek utworu, czyli zrozumie, że nic z prawdy o zdrowiu nie rozumie. Ale co z dalszym ciągiem – że nic nad zdrowie/ ani lepszego/ ani droższego. Kto w to uwierzy, mając kilkanaście lat? Zdrowie jest najważniejsze? Może u babci na imieninach – przede wszystkim zdrowia!
Na czym więc zrozumienie miałoby polegać? Mówimy „pogłębiona refleksja”, „głębia myśli”, „głęboko odczuta prawda”. No właśnie – głęboko odczuta. Wiele prawd ślizga się po powierzchni naszego umysłu, niby je znamy, ale to znajomość powierzchowna. Podobnie znamy mijane codziennie w drodze do pracy domy, w których jednak nigdy nie byliśmy. Owszem, wiemy, że „afrykańskie upały są nie do zniesienia” albo że „prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie”, ale czy te stwierdzenia rozumiemy? Żeby zrozumieć, trzeba je w jakiś sposób uwewnętrznić, przyjąć w siebie, pogłębić. Doświadczyć na własnej skórze? Niekoniecznie. Smutna prawda, że każdy kiedyś umrze, jest młodym ludziom znana, ale na ogół naprawdę dociera do świadomości człowieka między 40. a 50. rokiem życia. Wtedy staje się doświadczeniem osobistym, choć przecież nikt swej śmierci nie przeżywa. To cudze śmierci zaczynamy odnosić do siebie. Może więc i cudze choroby mogłyby nas skłonić do docenienia zdrowia? Szlachetne zdrowie/nikt się nie dowie/ jako smakujesz/ aż popracuje/ w szpitalu. Może dobry poeta tak plastycznie odda afrykańskie upały, że czytelnik spoci się przy lekturze.
Kilka lat temu byłem parę dni w szpitalu. Nie pracowałem, tylko leżałem. Czasami chodziłem… na badania, częściej chodziłem po korytarzu w te i nazad, tęsknie popatrując przez mijane okno na świat zewnętrzny. A gdy w końcu wyszedłem (nic mi nie było, zwykła hipochondria wieku średniego), to przechadzka po osiedlu największym szczęściem mnie przepełniła. Jak ja łapczywie oglądałem te listki zieleniejące na drzewach, jak wsłuchiwałem się w głosy ptaków, jak zwykły sklepik z wyłożonymi w skrzynkach warzywami kontemplowałem niczym flamandzkie malarstwo siedemnastowiecznych mistrzów. Ale szybko mi przeszło… po dwóch tygodniach znów mniej mi smakował ten zdrowy świat pozaszpitalny. Człowiek się przyzwyczaja.
Piszę o tym w związku z ponownym otwarciem teatrów, kin i siłowni. Wracamy do ćwiczeń dla ciała i ducha. Stęsknieni po miesiącach oglądania teatru w telewizji i ćwiczenia przed komputerem skłonów i podskoków. Znowu mamy dostęp do czegoś, co traktowaliśmy jak oczywistość, zawsze dostępną przyjemność, która czasami już nie była przyjemnością, tylko rutyną i przyzwyczajeniem. A potem szlachetne rozrywki się zepsuły i dowiedzieliśmy się, ile je trzeba cenić. Teraz znowu możemy się nimi cieszyć… jak dzieci pierwszy raz idące do szkoły.
Stacja Nowa Gdynia będzie czynna od 6 czerwca.