No dobrze. Pamiętacie tę scenę z filmu „Nomadland”, gdy głównej bohaterce jakiś przygodny towarzysz życiowej tułaczki chce pomóc w rozpakowaniu dobytku? Jak gentleman bierze ciężkie tekturowe pudło, któremu niespodziewanie pęka dno. Zawartość wypada na ziemię, tłucze się pamiątkowy talerzyk, który bohaterka dostała od ojca. Konsternacja, przeprosiny, siłą powstrzymywana złość – przecież chciał dobrze. A potem misterna operacja sklejania rozbitych kawałków. Żmudna jak układanie bruku w piekielnym upale.
Wszyscy chcą dobrze. Prawie wszyscy. A nawet ci, którzy chcą źle, to w efekcie chcą dobrze. Chcą, żeby to źle wyszło na dobre. Żeby złe spotkało złego i skończyło się zmianą na lepsze. Żeby się wreszcie nauczyli, żeby im poszło w pięty i bardzie trzymali się ziemi. Żeby kara – może i bolesna – coś w końcu zmieniła. Żeby nam dołożyli, no trudno, może i żeby na nas nałożyli. Też tak myślałem w połowie lat 80. W rozmowie z młodymi Amerykanami mówiłem, że cała nadzieja w ich prezydencie. Niech utrzyma te sankcje, to komunizm padnie. Nam może będzie trudno, ale nasze dzieci odżyją. Młodzi Amerykanie kiwali głowami bez zrozumienia.
Zatem wszyscy chcą dobrze, a przynajmniej tak mówią. Innym i sobie samym. Pies z osiedla przychodzi do suki sąsiadów, która ma cieczkę. Pies kładzie się na trawniku przed domem i wpatruje w podwórko. Całe dnie. I noce. Kiedyś się nawet podkopał, psując siatkę sąsiadowi. No a teraz leży sobie i marzy. Marznie? Zamarznie? Tak myśli dziewczyna młoda przechodząca ulicą w drodze do szkoły. Typ organizatorki zbiórek karmy dla psich schronisk. Gdy wraca wieczorem, a pies nadal leży – dziewczyna chce gdzieś dzwonić, ratować, zrobić coś. Dzwoni, ratuje, robi coś. Przyjeżdża Straż Miejska, wsadzają psa do klatki i zawożą do schroniska. Może zrobią mu zdjęcie i wrzucą do Internetu z apelem, by ktoś go przygarnął.
Wszyscy chcą dobrze. Przynajmniej myślą, że chcą. A może chcą myśleć, że chcą. Powiedzmy, że nasz znajomy traci pracę. Albo ciężko choruje. Albo inne jakieś nieszczęście go spotyka. Można by zadzwonić, ale nie wiadomo, co powiedzieć. Że wszystko będzie dobrze? Żeby się trzymał, żeby się nie martwił? Boimy się takiej rozmowy, więc sobie wymyślamy: nie ma co teraz zawracać mu głowy, niech się trochę z tego otrząśnie – wtedy się zadzwoni. Trzeba być taktownym, nie narzucać się. Chcemy dobrze, ale myślimy źle. Bo akurat ten znajomy potrzebuje rozmowy. Albo wspólnego wyjścia – bezrobotni i chorzy też mogą gdzieś pojechać. A przynajmniej mogą chcieć. Innym razem dzwonimy i też nie wypada to najlepiej. Dopytujemy o poszukiwanie pracy, jak stara ciotka co roku chcąca się dowiedzieć, kiedy ślub. Wygląda, jakbyśmy czerpali z rozmowy niezdrową satysfakcję. No to przestajemy dzwonić…
Albo politycy. Jedni chcą dobrze i drudzy chcą dobrze, tylko inaczej to dobro postrzegają. Nie sądzę, że jedni chcą dobrze dla siebie tylko, a drudzy odwrotnie – tylko dla siebie dobrze chcą. Jakoś tam jedni i drudzy myślą o innych, o interesie myślą, o dobrze/dobru czy jak to tam się, panie tego, mówi… Są jak ekipa od przeprowadzek, która wnosi meble do domu (do naszego wspólnego domu – Polski). No i ta duża szafa nie mieści się w przejściu. – Trzeba było ukosem… – Srosem, a nie ukosem, trzeba było odkręcić nóżki. – Raczej wystawić drzwi, bo blokuje klamka, zawadza przecież. – No to popchnę, może pójdzie. – Nie, trzeba sposobem. I tak dalej. W końcu jeden pcha do przodu, a drugi do tyłu, bo trzeba cofnąć i obrócić. Coś tam pęka, ktoś przeklina, szkoda szafy… Może się sklei. A jeśli się nie sklei, trzeba będzie kupić nową, teraz robią takie skręcane, nie będzie problemu z wnoszeniem.
Nieuchronnie zmierzamy do kluczowego w takich rozważaniach problemu. No i co z tym zrobić? Co począć i jak żyć wobec tego? Zwolennicy kompromisu, dialogu i złotego środka, wszelkiej maści zdroworozsądkowi symetryści powiedzą: skoro wszyscy chcą dobrze, to przecież można się dogadać. Zastanowić można się i przemyśleć, przedyskutować i skonsultować. I to jest w zasadzie dobra koncepcja. To jest rada cenna jak rada ministrów. Myślenie, empatia i telefon do przyjaciela.
Foto: Krzysztof Golec-Piotrowski