Mój cotygodniowy felieton piszę zawsze w nocy z czwartku na piątek. Tak już mam, że wcześniej raczej nie, a później to już w ogóle nie. Różne to bywają noce, raz krótsze, innym razem długie jak wywiady-rzeki niemogące dopłynąć do morza. Czasami są to noce sylwestrowe, czasami noce otwierające długie majowe weekendy. Tym razem wypadło na noc świętojańską, często utożsamianą z nocą sobótkową. Ta (prawie) najkrótsza noc w roku nie oznacza wcale, że felieton będzie najkrótszy. Wtedy bowiem ten okołowigilijny musiałby być najdłuższy, a przed świętami trzeba sprzątać i ubierać choinkę.
Noc świętojańska też ma swoje zwyczaje, ale… Zbyt przywiązany do tradycyjnego podziału ról na męskie i żeńskie, by pleść wianki, zbyt stary, by wianki łapać, zbyt leniwy, by rozpalać ognisko i przez nie skakać, zbyt sceptycznie nastawiony, by szukać po lasach kwiatu paproci – cóż mi zostaje? Kontemplować upływ czasu i rozmyślać nad symboliką świąt.
W tych rozmyślaniach zawsze pomagały mi drzewa, a konkretniej – liście. Na długo przed kryzysem wieku średniego, nie znając nawet jeszcze wiersza Rilkego o tych liści (s)padaniu, zwróciłem uwagę na ciekawe zjawisko przyrodnicze, któremu zacząłem przydawać symbolicznych znaczeń. Otóż rosnące w moim ogrodzie brzozy (zapewne inne brzozy w innych ogrodach rosnące również) dość wcześnie tracą liście. Małe, żółte serduszka opadają już w czerwcu, niekiedy nawet przed letnim przesileniem. Delikatna sugestia jesieni, jeszcze zanim zacznie się lato. A potem kończy się czerwiec i przestają śpiewać ptaki (nie tylko faceci po ślubie tracą na atrakcyjności). Początek jest początkiem, jest początkiem końca.
To są rozmyślania w sumie dobrze znane. Nawet portale ogrodnicze cytują Rilkego, choć raczej czynią to jesienią. W noc świętojańską bardziej niby pasuje Kochanowski. Bardziej pasuje radość niż zaduma. Od pogańskich czasów cieszono się ostatecznym przezwyciężeniem zimna i możliwością kąpieli w bezpiecznej już wodzie. Dzisiaj baseny i aquaparki czynne są przez cały rok (podobnie jak większa swoboda seksualna), za to za palenie ognisk można dostać mandat. Trudniej więc ciskać w ogień zioła, by odpędzić złe moce.
Przejdźmy jednak od pogańskiej nocy Kupały (nawet naukowcy nie wiedzą do końca, co to ma niby znaczyć) do chrześcijańskiej nocy św. Jana. Niejeden święty Jan zapisał się na kartach historii (i w kalendarzu), wiele dni imienin małemu Jasiowi mogą wybrać rodzice, składając mu życzenia i dając prezenty właśnie wtedy, a nie kiedy indziej. Jeśli wybiorą 24 czerwca, uczczą św. Jana Chrzciciela, syna św. Elżbiety i Zachariasza (także świętego). To Jan poruszył się w łonie Elżbiety, gdy odwiedziła ją Maryja, to Jan ochrzcił Jezusa w Jordanie. Wiele jest związków i symetrii między tymi osobami – ja uświadomiłem sobie właśnie jeszcze jedną. Letnie przesilenie poprzedza uroczystość narodzin Jana, zimowe – poprzedza Boże Narodzenie. Jan rodzi się (mniej więcej) w najkrótszą noc, Jezus – w najdłuższą. Narodziny Jezusa mają rozświetlić mrok – taka jest symbolika przyjętej przez nas daty. Ale co z Janem? Pół roku wcześniej zapowiada to przesilenie przesileniem odwrotnym? Być może jest to zresztą to samo – jakby na okręgu wyznaczyć początek i koniec. Wtedy odpada problem, że w Australii jest odwrotnie.