Pamiętacie Jerzego Waldorffa? Takiego dystyngowanego pana z charakterystyczną grzywką, orlim nosem i wąsikiem, rozprawiającego tonem przedwojennego ziemianina o muzyce, wspominającego dawną Warszawę i ratującego zabytkowy cmentarz? Swoją drogą w PRL-owskim radiu i telewizji pojawiały się czasem niezwykłe osoby: o architekturze opowiadał prof. Wiktor Zin, o muzyce – Jerzy Waldorff, wokalistów amatorów oceniał Aleksander Bardini, mecze tenisowe komentował Bohdan Tomaszewski, a zawody lekkoatletyczne Tomasz Hopfer. Waldorff przypomniał mi się w związku z książką, która dostałem w imieninowym prezencie. Nosi tytuł Wielka gra, nie jest aliści esejem o dawnych teleturniejach, ale historią Konkursów Chopinowskich. Autor towarzyszył zmaganiom pianistów od pierwszej edycji, przez wiele lat relacjonował je dla Polskiego Radia. Tekst pochodzi z roku 1980 i oprócz krótkiej biografii Chopina zawiera wspomnienia z pierwszych dziesięciu konkursów, o kolejnych informacje uzupełnił Jacek Hawryluk. Zobaczmy zatem, co tam ciekawego się działo przez te wszystkie lata.
1 (rok 1927) – zaledwie siedem lat po wojnie, którą toczyliśmy z radziecką Rosją, polscy jurorzy uhonorowali rosyjskiego pianistę. Waldorff komentuje: …prajurorom chopinowskim przynosi zaszczyt, że nie wahali się przyznać pierwszej nagrody Lwowi Oborinowi, chociaż stosunek ówczesnego rządu polskiego do ZSRR był zdecydowanie nieprzychylny. Warto dodać, że drugą edycję wygrał inny Rosjanin – osiadły we Francji emigrant Alexandre Uninski (wygrał dzięki losowaniu, gdyż uzyskał tyle samo głosów co Węgier Imre Ungar).
2 (rok 1932) – w jury zasiedli już nie tylko Polacy, oceniali sędziowie z Austrii, Belgii, Brazylii, Francji, Niemiec i Włoch. Polskę reprezentowali w jury pianiści i pedagodzy uczelni muzycznych, ale też pisarz Juliusz Kaden-Bandrowski i dwóch krytyków. Jak pisze Waldorff, w ten sposób starano się zapobiec ocenom gry opartym jednostronnie na profesjonalnej rutynie.
3 (rok 1937) – Waldorff przyznaje, że podczas ogłaszania werdyktu krzyczał „Jury do kitu!”, gdyż nie zgadzał się z pominięciem ślicznej, w kimonie występującej Japonki Chieko Hary. Japonka była faworytką widowni i ostatecznie dostała ufundowaną przez przemysłowca Stanisława Meyera „nagrodę publiczności”.
4 (rok 1949) – w pierwszych dwóch etapach siedzący za żaluzją jurorzy nie widzieli grających, dostawali jedynie karty ocen z numerami. Miało to zapewnić większy obiektywizm, ale przy okazji eliminowało też tak ważny element występu jak osobowość sceniczna.
5 (rok 1955) – konkurs odbywa się w nowym budynku filharmonii, zbudowanym w stylu „neoklasycystyczno-socrealistycznym”. Waldorff obrazowo opisuje wnętrze: Po bokach ukryte za ścianami kabiny dla radia, TV i nagrań płytowych, połączone z salą kilkunastoma mikrofonami, które zwisają z sufitu jak pająki ze snu alkoholika, szpecąc dodatkowo i tak nieładne wnętrze. Nasza polska ekipa przygotowywała się do konkursu niczym sportowa drużyna do olimpiady. Kilkustopniowe eliminacje przedzielono „obozem kondycyjnym” w Łagowie.
6 (rok 1960) – ONZ ogłosiła Rok Chopinowski i w dniu urodzin kompozytora o tej samej godzinie w kilkunastu stolicach zabrzmiały jego utwory w wykonaniu polskich pianistów. Za to w konkursie zwyciężył Włoch – Maurizio Pollini, wybrany laureatem przez rekordowo duże jury (37 osób). Honorowym przewodniczącym był Artur Rubinstein, który podobno podczas przerw w przesłuchaniach zjadł jednego dnia aż 13 pączków Bliklego.
7 (rok 1965) – zwyciężyła Martha Argerich z Argentyny (MarA-donna klawiatury), drugi był Arthur Moreira Lima z Brazylii, jakby konkurs był Mistrzostwami Ameryki Południowej. Trzecie miejsce zdobyła nasza Marta Sosińska, występująca na scenie w zaawansowanej ciąży. Więc czy to jej aby nie zaszkodzi? Co będzie, jeżeli zacznie rodzić podczas gry? Waldorff wspomina też o zatargu między krytykami a jurorami, ci ostatni chcieli nawet usunięcia młodego sprawozdawcy radiowego Jana Webera. Poszedłem więc zaraz do Sokorskiego i wytłumaczyłem mu bezzasadność kagańcowych zapędów jury. Weber przy mikrofonie ostał się…
8 (rok 1970) – ponieważ wielu uczestników przeziębiało się po przyjeździe do Warszawy, konkurs przeniesiono z zimy na… jesień. Jakby pod koniec października nie można było w Polsce zachorować. Inaczej mówiąc – konkurs przeniesiono z momentu urodzin kompozytora w okolice rocznicy jego śmierci. Z innych ciekawych innowacji – by zaspokoić apetyty publiczności, uczestnicy konkursowych zmagań występowali też na dodatkowych koncertach w… cyrku na Powiślu. Owe przeto wieczory w cyrku cieszyły się dużym powodzeniem i odegrały rolę jak gdyby wentyla bezpieczeństwa, chroniącego salę Filharmonii Narodowej przed rozsadzeniem.
9 (rok 1975) – plagą sali jest grupa „melomanów” traktujących rozgrywki pianistyczne jak wyścigi na Służewcu. Emocjonują się sportowo, robią zakłady, hazardują, stawiają różne sumy lub butelki trunków na młodych pianistów jak na konie… Prawdziwi chopinowscy kibole. Podczas IX edycji zarzucili pianistce Elżbiecie Tarnawskiej oszustwo (widać stawiali na kogoś innego) i tak skutecznie ją hejtowali (nie znając zapewne tego słowa), że Bogu ducha winna dziewczyna załamała się i i od udziału w finałach odstąpiła. Krystian Zimerman zgarnął zaś wszystkie możliwe nagrody regulaminowe (i dziesięć nagród dodatkowych, fundowanych przez osoby prywatne i instytucje – w sumie: niebagatelną sumę).
10 (rok 1980) – afera Ivo Pogorelicia, ekscentrycznego chorwackiego (wtedy mówiło się jugosłowiańskiego) pianisty, który szokował grą, strojami i zachowaniem. W jego obronie z udziału w jury zrezygnowała Martha Argerich, przy okazji trochę obrażając innych jurorów. Dla mnie Pogorelić był połączeniem Niemena i hippisów z musicalu Hair, trochę rockmenem, który trafił nie do tej sali koncertowej. Ciekawie pisze o nim Waldorff: Niezwykłość Pogorelicia na tym się wszakże zasadzała, iż tego samego Fryderyka Chopina grał jedne utwory w sposób nie do przyjęcia (Polonez fis-moll, początek Sonaty b-moll), a inne w sposób zachwycający (Etiuda E-dur, Marsz żałobny i finał Sonaty b-moll). Według nie tylko mojej oceny te udane pozycje Jugosłowianina, jakkolwiek niezbyt liczne, artystycznie, w sensie odkrywczym – nowego słyszenia Chopina, więcej były warte od całych programów wykonywanych przez innych konkursowiczów. Chorwat nie dostał się do finału, ale zdobył kilka nagród pozaregulaminowych, w tym nagrodę Warszawskiego Towarzystwa Muzycznego i medal od polskich krytyków.
I niech to będzie puenta: pojedyncze błyski geniuszu więcej znaczą w sztuce niż solidna poprawność. Aliści najlepiej łączyć jedno z drugim. Także w sporcie – lepiej raz pobić rekord albo zdobyć medal niż zawsze być czwartym, ale najlepiej zdobywać medale na (prawie) każdych mistrzostwach. A w życiu?