Zredagowałem tom poetycki Jadwigi Graboś „Przeprowadzki”. Autorka wykorzystuje tytułowy motyw, by opowiedzieć o zmianie w życiu, o rozstaniu, chorobie, śmierci, a nawet narodzinach. Czy narodziny nie są przeprowadzką z łona matki na świat? ciągnęłam z ojcem – na raz i na dwa – / śliskie nogi cielaków duszących się w matkach. Pojawia się w tych wierszach także nieodłączny rekwizyt każdej przeprowadzki – pudła. Żeby się przeprowadzić, trzeba się przecież spakować. Nie oglądaliście filmów obyczajowych albo dramatów psychologicznych? Kobieta mówi, że odchodzi i zaczyna pakować walizkę. Czasami w ogóle nic nie mówi, tylko otwiera szafę. I widz już wie, co się tu wyprawia (w świat). dookoła piętrzą się pudła z zwartością / zdarzeń – pisze poetka. I to są właśnie kluczowe pytanie: Co się kończy wraz z oddaniem kluczy? Co można zabrać na nowe miejsce? Przeprowadzamy się w przestrzeni czy także w czasie?
Z okazji wydania „Przeprowadzek” przeprowadziłem sobie szybki przegląd moich zmian adresów. To taki synonim, by uniknąć powtórzeń, ale oczywiście można zmienić adres, nie ruszając się z miejsca – ktoś może zmienić nazwę ulicy, włączyć wieś do miasta, przesunąć granicę województw, a nawet państw. No więc dobra – przeprowadziłem szybki przegląd moich przeprowadzek. Najpierw był dom dziadka, w którym rodzice pomieszkiwali jako młode małżeństwo. Gdy miałem trzy lata, dostali mieszkanie w blokach, a ja dostałem w nim swój pokój. Samej przeprowadzki nie pamiętam, pamiętam stary dom i nowe podwórko – przestrzeń do sąsiedniego bloku z trawnikiem, piaskownicą i drabinkami. Z innymi dziećmi wokół (w ogrodzie dziadka innych dzieci nie było), z przedszkolem po drugiej stronie osiedlowej uliczki. Przeprowadzka to zawsze jest oswajanie nowej przestrzeni – co jest za rogiem, dokąd prowadzi ta ścieżka, gdzie jest przystanek, a gdzie sklep? Niby urządzamy się w nowym mieszkaniu, ale tak naprawdę urządzamy się w nowym otoczeniu. A może to otoczenie nas urządza? przestrzeń otwiera się przede mną / jak łupina orzecha słoje w deskach / dębu układają się w nowy wzór.
Po kilkunastu latach odbyłem podróż w drugą stronę. Po maturze rodzina pozwoliła mi zamieszkać w domu dziadka (który – dla odmiany – przeniósł się do bloków). Przeprowadzałem się „na swoje”. Nie było żadnego wozu z napisem „PRZEPROWADZKI”, nie było tragarzy z pasami ani pudeł z napisami dotyczącymi zawartości. Było przewożenie autobusami albo tramwajami książek, płyt, ubrań, a nawet rozkręconego na poszczególne półki regału. Dylemat, co zabrać, a czego nie zabierać, nie był tak dramatyczny, jak niekiedy bywa. Po prostu część rzeczy wziąłem ze sobą, resztę zostawiłem rodzicom, którzy trzymali je jeszcze przez długie lata, bardzo powoli przejmując we władanie mój pokój. Przez władanie rozumieć tu należy zastąpienie moich rupieci ich rupieciami. Jeśli wyprowadzasz się od rodziców, możesz decyzję o wyrzuceniu niepotrzebnych rzeczy odroczyć, jeśli opuszczasz jakieś miejsce definitywnie – musisz wybierać. Zdumiewające, jak wiele rzeczy w obliczu przeprowadzki staje się niepotrzebne. Tyle lat były, stały sobie lub zalegały, a teraz słyszą: to się już nie przyda. przynosisz mi siatkę pełną zielonych butelek / które zbierałam przez lata do naszej kuchni / stawiasz obok kosza na śmieci.
A teraz włączymy szybkie przewijanie: studia, ślub, dzieci, praca, remont, praca, goście, sprzątanie, praca – 40 lat minęło, a właściwie to 56. I znowu będę się przeprowadzał, bo po co na starość taki duży dom? Zamienię się z dziećmi. Znów – jak w pierwszych latach po ślubie – kupujemy pisma o urządzaniu mieszkań i planujemy zakup kanapy albo kłócimy się o wzór lampy. Swoją drogą pisma wnętrzarskie z lat ustrojowego przełomu a dzisiejsze pisma wnętrzarskie o jednak jest różnica (w rzeczywistości, a nie na obrazku różnica jest dużo mniejsza – przynajmniej w mieszkaniach, które najczęściej odwiedzam). Odmłodzenie przez przeprowadzkę? Lifting życiowy, rebranding marki rodzina na swoim? A może pierwszy etap przygotowań? muszę o wszystkim pomyśleć porządkuję papiery / rzeczy których nie umiem wyrzucić zamykam w pudła.
Jedni przeprowadzki lubią, inni unikają ich jak ognia (podobno trzy przeprowadzki to jak jeden pożar). Są ludzie pniaki i ludzie ptaki. Jedni zapuszczają korzenie, drudzy zakładają gniazda to tu, to tam. Obie postawy mają oczywiście swoje konsekwencje. Ktoś, kto mieszkał tu i tam, niejedno widział i ma jakieś pojęcie o świecie. Ale czy czuje się z jakimś miejscem związany? Czy zna je jak własną kieszeń, czuje jego ducha? Czy pamięta historię miasta, w którym mieszka, czy może jedynie czytał o tym w Internecie? Czy obchodzi go przyszłość osiedla, skoro za rok będzie mieszkał gdzie indziej? Mobilność i elastyczność kontra zakorzenienie. Ale jest coś jeszcze – styl życia: osiadły bądź koczowniczy, ziemiański bądź globtroterski. Nie rozstrzygam, który ma więcej zalet, który jest lepszy i dla kogo. Zastanawiam się tylko, dlaczego tak często lansuje się model wędrowny. Zmiana jest fetyszem współczesności. Mało rzeczy w małym (wynajętym) mieszkaniu, pojemny samochód, laptop pozwalający pracować w każdym zakątku ziemi. Niekoniecznie tej. Przyjaciele raczej na Facebooku, tożsamość związana z własnymi wyborami, a nie z miejscem. Przygoda, nowość. mieliśmy odlecieć / wyleczyć rany w złotych piaskach z widokiem / na coś i niby nic / się w ogóle nie stało.