Król Karol nie zapłaci podatku od spadku – 30 lat temu brytyjscy monarchowie zostali zwolnieni z tej daniny. Oczywiście wiele osób takie rozwiązanie krytykuje: jednym nie podoba się fakt, że król nie zapłaci, innym – że wszyscy, którzy akurat królami nie są, muszą oddawać część spadku. Ile? 40% od wartości dziedziczonego majątku, po odliczeniu kwoty wolnej (325 000 funtów). Przy dziedziczeniu domu przez dziecko lub wnuka ta kwota pod pewnymi warunkami rośnie do 500 000 funtów, ale to już szczegóły. Generalnie jednak zasada jest taka, że spadkiem trzeba się podzielić z państwem. Dla jednych to zasada oczywista i sprawiedliwa, dla innych skandal. W Polsce podatku od spadków się nie płaci, co nie znaczy, że panuje co do tego pełna zgoda. Wielu ludzi o „lewicowej wrażliwości” na potrzeby biedniejszych (a może o lewicowej niewrażliwości, skoro chcą sierotom i wdowom odbierać majątek) chętnie by taki podatek wprowadziło. W dyskusjach na ten temat zawsze pada nazwisko Kulczyk. Rodzina Kulczyków jest w tej kwestii dla nas rodziną królewską.
Byłem kiedyś na zebraniu Krytyki Politycznej – wstęp był wolny, nikt nie sprawdzał legitymacji (zwłaszcza że było to chyba zebranie założycielskie czy informacyjne łódzkiego oddziału i legitymacji nikt nie posiadał), więc poszedłem posłuchać. Zapamiętałem postulat (formułowany chyba celowo z pewną przesadą) wprowadzenia 95-procentowego podatku spadkowego. Bo przecież nie może być tak, że jedni muszą się dorabiać ciężką pracą, a inni dostają majątek w prezencie. Pomijając pewną niedelikatność takiego postawienia sprawy (ostatecznie żeby dostać spadek, trzeba stracić kogoś bliskiego), postaram się wyliczyć kilka argumentów przeciw temu pomysłowi. Choć oczywiście rozumiem, że kogoś, kogo nie stać na własne mieszkanie, może drażnić dziedziczenie całego pakietu nieruchomości rozrzuconych tu i tam po świecie. Albo te prawa autorskie – ojciec napisał tekst do wielkiego przeboju, a syn, który w tym nie pomagał, a być może – jeśli akurat był małym szczylem – nawet przeszkadzał krzykiem i marudzeniem, może spokojnie żyć z tantiem. Rozumiem zatem, ale się nie zgadzam. Dlaczego?
1. Bo 95% to absurdalna wysokość podatku. Zostawiać komuś 5% to upokorzenie, nawet kelnerowi daje się zwyczajowo 10% napiwku. Ale i z 40 procentami się nie zgadzam.
2. Bo te pieniądze były już opodatkowane i to przynajmniej dwa razy. Pierwszy raz, gdy ktoś je zarabiał (PIT). I drugi raz, gdy za resztę kupował sobie np. złote kalesony (obłożone VAT-em). Lokowanie kapitału w złote kalesony nie jest może zbyt częstym przypadkiem, ale to tylko przykład. Otóż po śmierci właściciela kalesony zostaną opodatkowane po raz trzeci. Swoją drogą ciekawe, czy w tej Wielkiej Brytanii ktoś wycenia wszystkie pozostawione przez zmarłego przedmioty. Ktoś liczy talerze i koszule, ocenia stopień zużycia, by to wszystko wycenić? Wiem, że bierze się pod uwagę nawet prezenty ofiarowane w czasie 7 lat przed śmiercią.
3. Ludzie pracują z myślą o dzieciach (przynajmniej po części), chcą im coś zostawić, pomóc. Być może spłacają w ten sposób dług, który zaciągnęli u swoich rodziców. Pozbawiając ich możliwości przekazania majątku dzieciom, osłabia się więzy rodzinne. Ktoś może powiedzieć, że uczucia tego rodzaju nie powinny być oparte na materialnych korzyściach, na zapisach i darowiznach. Może i racja, ale w ten sposób można podważyć wszystko. Można uznać kupowanie dzieciom prezentów gwiazdkowych za kupowanie ich miłości.
4. Jeżeli człowiek wie, że państwo zabierze jego dzieciom 95% wartości spadku, to wszystko na starość raczej przetraci na (w zależności od wieku, zasobności portfela i stanu zdrowia): podróże, dobre alkohole, niedobre alkohole, operacje plastyczne, garnki o cudownych właściwościach albo suplementy diety. Taki podatek nie sprzyjałby jakimkolwiek oszczędnościom, gromadzeniu kapitału, inwestycjom. Sprzyjałby za to „rozpasanej” konsumpcji. Byłby też powszechnie obchodzony na tysiąc i jeden sposobów.
5. Dziedzicząc duży majątek, można się ze spokojną głową zająć się czymś pożytecznym. Odkrycia naukowe, wyprawy podróżników, dzieła sztuki to często efekt wolnego czasu zdolnych ludzi. Przykłady można mnożyć, ja ograniczę się do dwóch – wielki amerykański poeta James Merrill był synem współwłaściciela banku Merrill Lynch, mógł więc bez przeszkód kształcić się, podróżować, pisać. Z kolei Henry Cavendish, genialny fizyk i chemik z XVIII wieku, odziedziczył znaczną fortunę, którą przeznaczył na wyposażenie prywatnego laboratorium i liczne eksperymenty. Bez grantów i dotacji jako pierwszy wydzielił czysty wodór, obliczył masę Ziemi, oznaczył skład powietrza, przed Ohmem odkrył prawo Ohma i dokonał wielu innych odkryć. Chodzi o to, że bogaci dziedzice wielkich fortun pchają cywilizację naprzód. I co z tego, że nie wszyscy? Co z tego, że część przegrywa majątki w karty, a część żyje spokojnie i próżniaczo? Nawet jeśli tylko kilka procent to odkrywcy, filozofowie, artyści i naukowcy, to nam wszystkim się to opłaca. Opłaca nam się pozwalać ludziom być bogatymi i przekazywać to bogactwo potomkom.
6. A skoro chcemy być już tacy sprawiedliwi, to dlaczego ta równość ma dotyczyć tylko pieniędzy? Przecież za spadek po rodzinie można też uznać wykształcenie, obycie, maniery, bogate słownictwo, a uwzględniając genetykę – nawet urodę. To też chcecie opodatkować? Ktoś inteligentniejszy, potrafiący się wysłowić, obyty w świecie ma przecież łatwiej w życiu, ma lepszy start i łatwiejszą drogę społecznego awansu. Ma płacić czy oddać, co dostał ponad normę? Ustalicie liczbę książek w domowej bibliotece, która nie podlega opodatkowaniu?
7. A jeśli się tak głębiej zastanowić, to przecież wszyscy korzystamy z dorobku przeszłych pokoleń. Z miast, dróg, parków, dzieł sztuki. Jedni dostają tego więcej (na przykład mieszkańcy bogatego Zachodu), a inni mniej (na przykład koczownicy w Mongolii). Ci pierwsi powinni płacić jakiś podatek, by cały świat rozwijał się równomiernie? Tylko kto by go ściągał i kto by dzielił te wpływy?