W ostatnich dniach odwiedziłem kilkanaście rodzinnych grobów. Rodzinnych moich i rodzinnych mojej żony. Teraz już wspólnych. Kilka cmentarzy, kilkanaście odwiedzanych co roku mogił, stałe trasy listopadowych wędrówek. A na każdym pomniku imiona i nazwiska, niekiedy kilka. Przodkowie, główne i boczne gałęzie genealogicznych drzew. A może tych drzew korzenie – zależy od sposobu rysowania. I co roku podobne dyskusje, te same pytania: To kto tu leży? Kim była dla dziadka ta osoba? Trudno spamiętać. Dlatego robię notatki, wykresy, spisuję daty urodzin i śmierci. Chcę to jakoś uporządkować. Dochodzi do tego, że posiłkując się notesem, wyjaśniam żonie skomplikowane relacje w jej rodzinie. Za to ona lepiej trafia do celu wspólnych cmentarnych pielgrzymek. Ma jakiś system punktów orientacyjnych, zapamiętuje drzewka, nazwiska na grobach i zawsze wie, gdzie skręcić.
Zatem przodkowie, genealogia i genealogiczna terminologia. Zstępni i wstępni, linia po mieczu i po kądzieli. Po kądzieli? Co to takiego ta kądziel? Z kądzielą trochę jak z mirrą w biblijnej historii o trzech królach – wszyscy słyszeli, ale nie każdy wie, o co chodzi. Kądziel to albo prosty przyrząd do przędzenia, albo pęk włókien przywiązywanych do tego przyrządu. Atrybut (symbol) kobiecości. Słownik wileński (1861 rok) notuje wyrażenie Do kądzieli tobie! wyjaśnione następująco: Nie masz w sobie nic męskiego. Łatwo wyjaśnić jego genezę – to kobiety zajmowały się przędzeniem. Mężczyźni walczyli mieczem. Stąd krewni po mieczu i po kądzieli. Słownik Szymczaka (1978) wyrażenie krewny po kądzieli uważa już za przestarzałe. Że niby nikt już tak nie mówi, że niby teraz mówi się krewny ze strony matki.
Być może nikt już nie używa kądzieli, być może niewielu używa kądzieli metaforycznie. A szkoda – ta strona matki i strona ojca jakoś mnie nie przekonują. Kojarzą mi się z orłem i reszką. Może zatem znajdziemy inne atrybuty dla obu konarów (stron) genealogicznego drzewa. Może uwspółcześnimy dawne określenia. Krewny ze strony matki mógłby być krewnym po garnku (że niby kobiety częściej gotują). Wtedy krewnego ze strony ojca można by nazwać po młotku (mężczyźni częściej wbijają gwoździe). Inne propozycje: po śrubokręcie i po patelni, po wąsach i po biustonoszu, wreszcie tytułowe – po meczu i po kąpieli. Bo jednak faceci częściej chodzą na mecze, a kobiety częściej się kąpią (chyba).
Z drugiej strony – krewni po mieczu to wcale nie są sami mężczyźni. Powiem więcej: jest tam tyle samo kobiet, co mężczyzn (przynajmniej w linii prostej). Każdy ma (miał) dwie babcie i dwóch dziadków – jedną babcię po mieczu i jedną po kądzieli, jednego dziadka po mieczu i jednego po kądzieli. Przy czym babcia po mieczu wcale nie musiała służyć w wojsku – tak się tylko mówi. Każdy ma (miał) cztery prababcie i czterech pradziadków, osiem praprababć i ośmiu prapradziadków itd. To jak w znanej hinduskiej anegdocie matematycznej. Wynalazca szachów poprosił chcącego go nagrodzić króla o tyle ziaren zboża, by na pierwszym polu położyć jedno, na drugim dwa, na trzecim cztery itd. aż do ostatniego pola. Potęga potęgowania powoduje, że na 64. polu trzeba by położyć zbiory z kilku lat z całej kuli ziemskiej. Już dwa do dwudziestej to 1 048 576. W dwudziestym pokoleniu przodków mamy ponad milion babć i tyluż dziadków z całą linijką pra na początku. A dwadzieścia pokoleń to raptem 500 lat. Czyli w roku 1500 mielibyśmy dwa miliony bezpośrednich przodków, czyli mniej więcej tyle, ilu ludzi mieszkało w Polsce. Wszyscy Polacy to jedna rodzina?
Niemożliwe. Jak to możliwe, że niemożliwe? Po prostu te genealogiczne linie muszą się krzyżować, jak gałęzie drzewa. W którymś pokoleniu – prędzej czy później – jedna z pra-…babć po kądzieli jest jednocześnie pra-…babcią po mieczu. Dwie babcie są tą samą osobą. Ojciec i matka mają gdzieś wspólnych przodków, ostatecznie świat jest mały, a był jeszcze mniejszy. To znaczy był taki sam, ale rzadziej zaludniony, a ludziom trudniej było się poruszać, więc szukając partnera, musieli łączyć się z osobami jakoś tam spokrewnionymi. Dziś też tak bywa – na przykład ja mam z żoną wspólnego prapradziadka (i praprababcię). Ich dzieci (rodzeństwo naszych pradziadków) wyruszyły w różne strony świata, a ich z kolei potomkowie zeszli się z powrotem.
W ostatnich dniach odwiedziłem kilka cmentarzy. Na grobach znicze, kwiaty, żałobne chorągiewki. Na niektórych, zaniedbanych i opuszczonych, informacja od administracji cmentarza – list do opiekujących się grobem. Te nieopłacone zostaną zlikwidowane – chyba że zostaną uznane za zabytki. Wtedy zadbają o nie organizatorzy listopadowej kwesty. Taka likwidacja to jakby drugi pogrzeb, znacznie mniej uroczysty. Spadają liście, łamią się gałęzie, służby porządkowe sprzątają cmentarz. Zmarli, do których nikt nie przyszedł, są jak chorzy w szpitalu, czekający bezskutecznie na odwiedziny krewnych.