Jeszcze raz o tych banerach, choć to nudne jak słuchanie bloków audycji (nie)przygotowanych przez komitety wyborcze. Banery wisiały, gdzieniegdzie jeszcze wiszą, niedługo zresztą pojawią się nowe. Na razie trwa sprzątanie. I komentowanie sprzątania na Facebooku. Znajomi i znajomi znajomych z zachwytem piszą, że widzieli kandydata, jak osobiście zdejmował swoje plakaty. No szacun, szacun. Lubię to, super. Ja też sama swoje zdejmuję – deklaruje kandydatka w komentarzu. Brawo. Tak być powinno, choć pewno niektórym zdejmują wyspecjalizowane firmy. Zdejmujemy banery, tanio. Innym plakaty zdejmuje wiatr.
Ja tam nic nie zdejmuję, bo nie kandydowałem. A nawet gdybym kandydował, to chyba bym nie wieszał, żeby nie musieć potem zdejmować. Wątpię w te plakaty, w ich siłę perswazji. Twarz, nazwisko, numer na liście, czasami jakieś hasło w rodzaju Zmieńmy… (tu wpisz nazwę miejscowości, powiatu, województwa albo kraju) na lepsze! To już może lepiej bez hasła. Większość kandydatów chyba słusznie uważa, że i tak nie wymyśli nic ciekawego. Niektórzy stawiają na poparcie ze strony bardziej znanego polityka, który dopisuje im słówko popieram. Inni chcą nas przekonać inteligentnym wyrazem twarzy albo uśmiechem, młodzieńczym (z każdymi wyborami coraz bardziej) wyglądem, białą koszulą. Jeden spryciarz dodał wizerunki psów do adopcji – zapamiętałem ich imiona i bezskutecznie szukałem na kartach do głosowania.
Ciekawi mnie, co dalej się dzieje z tymi banerami. Podobno schroniska dla zwierząt biorą te płachty na docieplenie kojców. Jeśli od wewnątrz, to psy mogą sobie wybierać wymarzonego kandydata na pana – trochę jak my. Inna wersja – pewna artystka szyje z tych banerów torby. Chodzisz potem na zakupy z panem radnym albo panią prezydent i pakujesz w nich ziemniaki, buraki i co tam jeszcze. Intensywnie myślę nad innymi zastosowaniami. Proponuję namioty – można by stworzyć całe miasteczko, na przykład dla gości festiwalu Audioriver. Inna propozycja: peleryny przeciwdeszczowe i parasole. Ach, schronić się przed deszczem pod ulubionym kandydatem – marzenie niejednej miejskiej aktywistki. A może i paru wiejskich.
A jeśli się nie uda wykorzystać – co z tą kupą śmieci zrobić? Wrzucić do pojemnika na tworzywa sztuczne i metale? Do żółtego worka o gigantycznej pojemności? Oddać na PSZOK? Niech kandydaci coś wymyślą, skoro są tacy mądrzy. To mógłby być temat kolejnej kampanii. Zaczynamy naszą debatę. Na początek poprosiliśmy kandydatów o propozycje, co zrobić z powyborczymi śmieciami. Kandydaci mają swoje pomysły: przenieść kampanię do Internetu, uchwałą ograniczyć liczbę miejsc, w których wolno wieszać reklamy. Ja mam jeszcze jeden: udekorować tymi banerami salę posiedzeń Rady Miasta. Niech ci, co się nie dostali, przynajmniej pośrednio patrzą władzy na ręce. A ci, którzy się dostali, niech oglądają w lustrze swą błazeńską twarz.
Naukowcy wymyślili rozpuszczalne nici – zszywa się nimi rany, na przykład po wyrwaniu zęba. Może uda się jakiemuś zespołowi opracować rozpuszczalne plakaty. A może banery jadalne? Po zmieleniu mogłyby być karmą dla psów ze schroniska. Lubię to, super.