Na polskie sceny farsy importujemy z Anglii, a dramaty z Austrii. By się o tym przekonać, wystarczy zajrzeć do repertuaru – choćby Teatru im. S. Jaracza. W drugiej połowie stycznia Austriacy są na afiszu dwanaście razy. Bernhard (dwie sztuki), Jelinek i Turrini – egzotyczny tercet skandalistów jest wyjątkowo atrakcyjny dla polskich reżyserów. Może to moda, a może po prostu nad Dunajem powstają najlepsze dramaty? Stosunkowo niedawno, bo niecałe pięć lat temu Peter Turrini opublikował Z miłości, sztukę, którą w Jaraczu z sukcesem wystawił Waldemar Zawodziński. Premiera odbyła się 27 stycznia.
Turrini, jak samo nazwisko wskazuje, ma włoskie korzenie – jego ojciec był imigrantem z północnej Italii. Być może dlatego jest mniej austriacki (czytaj okrutny, krytyczny, obrazoburczy) niż Jelinek czy Bernhard, choć Z miłości nie mogło się obyć bez rodzinnego morderstwa z użyciem siekiery (na szczęście nie widzimy tego na scenie). Są też prostytutki, bezdomni, alkoholizm i myśli samobójcze, ale wszystko to przełamane groteską i czarnym humorem. W zasadzie to „życie jest piękne”, tylko tego nie dostrzegamy. Nie chcemy tego zobaczyć czy nie umiemy?
Sztuka składa się z kilkunastu epizodów, rozgrywających się jednego dnia w różnych częściach Wiednia. Widzimy całą galerię postaci, tworzących zbiorowy portret społeczeństwa, z którym coś jest nie tak. Pokazany świat już dawno stanął na głowie, co symbolizują wykorzystane w scenografii podkłady kolejowe umieszczone pod sufitem. Jesteśmy na stacji metra, którego wagony musiałyby jeździć niczym kolejka górska ponad głowami ludzi. W takiej podróży nietrudno o pomieszanie, więc na scenę wychodzą różni życiowi wykolejeńcy, na czele z rodziną Weberów (ojciec jest asystentem posła, znerwicowana matka zajmuje się domem i nienawidzeniem swego życia, córka – jak to w Austrii – ćwiczy na skrzypcach klasyków wiedeńskich). Oprócz trójki głównych bohaterów obserwujemy wielu bohaterów drugoplanowych, których losy – prowadzone do pewnego momentu naprzemiennie – splatają się nieoczekiwanie pod koniec przedstawienia. Kompozycja ma więc coś z filmowego montażu równoległego.
Nieszczęśliwi, sfrustrowani, wkurzeni, niemogący się odnaleźć w swoim czasie. A między nimi postać Dobrego Boga (w tej roli Bogusława Pawelec), który próbuje dyrygować tym całym bałaganem, codziennie próbuje stwarzać świat na nowo, opowiadając na ulicach o oddzielaniu światła od ciemności. Dobry Bóg jest kimś w rodzaju klowna, ulicznego aktora, który udaje, że dyryguje muzyką puszczaną z przenośnego odtwarzacza (swoją drogą Bóg powinien zadbać o lepszą jakość nagrania). Ludzie nie doceniają jego starań – z wyjątkiem małej dziewczynki nikt nie chce zatrzymać się w codziennej bieganinie. Dobry Bóg zagaduje kolejne osoby, bez powodzenia. Niestety, po chwili wyjaśnia nam to, co dopiero zobaczyliśmy – mówi, że nikt go już nie słucha.Trochę to zbyt łopatologiczne jak dla mnie.
Podobnie rysunek niektórych postaci i sytuacji kreślony jest zbyt grubą kreską. Wulgarna młodzież opętana Facebookiem jest aż do bólu jednowymiarowa, scena z udziałem pary uprawiającej seks na potrzeby filmiku wrzucanego do sieci to plakatowa charakterystyka współczesności. Takich scenek (epizodów) jest więcej, poszczególne ogniwa tego teatralnego łańcucha nie są jednakowo mocne. Ale niektóre sceny są naprawdę świetne, na przykład te z udziałem wdowy wspominającej męża przy stoliku ich ulubionej kawiarni (Dorota Kiełkowicz dostała do zagrania ciekawą postać, ale też znakomicie ją zinterpretowała). Warto również wspomnieć o wydobytym gdzieś z wnętrza monologu Iwony Dróżdż-Rybińskiej (scena w więzieniu), grającej niezrównoważoną emocjonalnie samotną matkę, której odebrano dzieci i która chce zostać zabita przez zobaczonego w telewizji mordercę.
Siekiera, którą główny bohater zabija żonę, zostaje kupiona w markecie budowlanym (Raskolnikow płacący za narzędzie zbrodni kartą!). Sprzedawca zauważa, że coraz więcej ludzi kupuje siekiery, choć wcale nie mają ogrodów. Jedni nad rzeką z całej mocy krzyczą, gdy przepływa statek, inni wpadając we wściekłość, rąbią, co popadnie. To okrutna, lecz trafna diagnoza. Coś takiego się dzieje, nie tylko w Austrii. A przecież Dobry Bóg ma nam tyle do zaoferowania. Z miłości.
Foto – Greg Noo-Wak, materiały teatru
Ponadto w tym tygodniu polecam:
- Najlepsze polskie trzydziestki (pokaz polskich filmów 30-minutowych) w kinie Charlie – 31 stycznia o 15.00 i 18.00
- Wystawa najlepszych dyplomów ASP „Prime Time” w Muzeum Włókiennictwa – otwarcie 1 lutego o 18.00
- Wieczór Tischnerowski w teatrze Szwalnia – 3 i 4 lutego o 20.00
- książkę Katarzyny Molędy Szwedzi. Ciepło na Północy.
- Wystawę Montaże. Debora Vogel i nowa legenda miasta w ms2