Prostota czy skomplikowanie? To jest dopiero dylemat! Zastanawiali się nad tym wszyscy, od prehistorii aż do modernizmu, a potem jeszcze w neomodernizmie. Już neandertal nad ogniskiem dumał, jak ukatrupić mamuta – dziabnąć ostrym kołkiem czy też dół wykopać i malowniczo liśćmi umaić. Walka postu z karnawałem, świąt Wielkiej Nocy ze świętami Bożego Narodzenia, yin z yangiem.
Mędrca szkiełko i oko, czy instynkty i intuicje? Na szybko i od razu, czy też starannie i przemyślanie? Ilu dowódców przegrało (lub wygrało) wojny przez takie dylematy. Iluż to fotografów straciło (lub zdobyło) dobre zdjęcie… Wszystkie te antonimiczne drogi mają swoje zalety.
Robienie zdjęć, a zwłaszcza dobrych zdjęć, to opowiadanie widzowi narracji i wywoływanie u niego emocji. Mogą one nieść za sobą dziesiątki rodzajów estetycznych uczuć, a także podświadomych wrażeń, które jakoś się widzowi podczas oglądania ujawniają. Sam nie wie jak – ten widz. Fotografowie w większości przypadków takie efekty uzyskują także podświadomie, widzą w wizjerze jakąś emocjonalną atrakcję i naciskają spust migawki. Część zdjęć jest jednak starannie planowanych i cyzelowanych, wykoncypowanych (konceptualnych). Najpierw pomysł – potem staranne wykonanie.
U zarania fotografii tylko ten ostatni sposób wchodził w grę. Po prostu fotografia była medium straszliwie wolnym, spokojnym i wymagającym czasu. Jak Daguerre robił swoje sławne zdjęcie widoku na tłumny paryski bulwar, to w kadrze zarejestrował się tylko pucybut oraz buty, które czyścił. Reszta przechodniów poruszała się zbyt szybko i nie dostąpiła zaszczytu zostania sfotografowanymi na jednym z pierwszych zdjęć w historii. Gdzie się tak spieszyliście?
Henry Talbot, który jak wiemy także w tym czasie eksperymentował i to bardzo intensywnie, pozostawił po sobie mnóstwo wypracowanych kadrów. W pewien sposób był tym, który dorobił się, chyba jako pierwszy, własnego stylu fotografowania. Początkowo chodziło o to, żeby na zdjęciu było Cokolwiek. Nadawały się do tego doskonale gotyckie okna pałacu, w którym mieszkał – były jasne i kontrastowe. Im dalej jednak w las, tym temat zdjęcia stawał się coraz bardziej kluczowy, bo technika wykonania została już wystarczająco dopracowana, żeby uzyskiwać powtarzalne rezultaty. Dysponując techniką, można było się skupić na temacie.
Za temat mogły służyć obiekty z grubsza statyczne. Mogli być i ludzie, o ile tylko dali radę na dłuższą chwilę zastygnąć w bezruchu. Zawężało to trochę pole manewru, ale nie od dzisiaj wiadomo, że stawianie przed fotografem wyzwań owocuje często lepszymi zdjęciami. Było to też otwarcie na pomysły komponowania zdjęć i zastanawiania się, jak też owe przedmioty powinny być rozmieszczone. Jak może je odebrać oglądający. Jak wydobyć maksimum ekspresji skojarzeniowej z rzeczy dostępnych i statycznych.
Po pierwsze – droga. Ona wywołuje ruch myśli u oglądającego. Fox Talbot z zapałem uwieczniał na zdjęciach ścieżki, ale też schody. Fotografował ładne obiekty, a przy tym na statycznych i banalnie prostych z założenia fotografiach próbował wciągać widza w gry skojarzeniowe. Schody jako alegoria. Życia, kariery, uwznioślenia. Może nawet i Boga.
No i w końcu moja ulubiona drabina. Drabina oparta o stóg siana. Jedno z bardziej znanych zdjęć Foxa Talbota. Oprócz semantycznych skojarzeń, o których pisał już Ian Jeffrey w swojej książce Jak czytać fotografię (pisało się o niej tutaj- LINK), czyli skojarzeń z drabiną Jakuba wiodącą wprost do nieba, zdjęcie to nasuwa mi mocne skojarzenia zmysłowo-ruchowe. Mocniejsze niż schody. Otóż w dziecięcych przebłyskach świadomości natychmiast chciałbym na tę drabinę włazić. Znaczy się nie ja, tylko moja podświadomość. Nie ego, tylko id mnie do tego namawia. Może dlatego, że na drabinie jesteśmy zaangażowani wszystkimi czterema kończynami, niejako musimy się z tym sprzętem zespolić, więc doznania ruchowe są jakby silniejsze. Jest też drabina bardziej pionowa i bardziej pierwotna niż schody. Stąd pewnie to id czepia się owej drabiny jak pijany płotu.
Zostawiona przy stogu drabina jest czymś w rodzaju wyraźnego potencjału dodanego do statycznego obiektu. Śladem człowieka i symbolem zmienności, tymczasowości, bo przecież drabinę da się odstawić, a schody wprawiono raz na zawsze. Schody – to budynek, solidność, droga. Drabina – to (dla mnie) człowiek, chwilowość, ścieżka na przełaj.
Fox Talbot musiał być może coś takiego CZUĆ, choć niekoniecznie WYMYŚLIĆ. Załączył to zdjęcie do swojego albumu fotograficznego Pencil of Nature, w podpisie podkreślił, że jest to przykład, jak fotografia potrafi pięknie oddać struktury rzeczywistości, faktury i światłocień. Też, owszem, też.
Niemniej, BEZ tej drabiny także byłoby to widać na fotografii, a jeszcze do tego pan Fox Talbot umieścił cień tejże drabiny w kompozycyjnym złotym podziale. Zatem podkreślił na zdjęciu jej ważność. Czy zrobił to świadomie, czy też „samo mu się zrobiło” – wszystko jedno. Zamiast ruchu, którego nie był w stanie uchwycić, pan Fox Talbot złapał w obiektyw tego ruchu niezwykle silne podświadome przeczucie. Dał radę. I to 174 lata temu.
Zdjęcie 1 – William Henry Fox Talbot, The Haystack, 1844 r. Domena publiczna.
Zdjęcie 2 – William Henry Fox Talbot, The Haystack, rzeczywista odbitka fotografa z negatywu na papierze, bez korekty kontrastu. Ze zbiorów Metropolitan Museum of Art, Nowy Jork