Ach te wynalazki, te cuda na kiju i cuda z marchewką, którą wreszcie można pogryźć wydrukowanym w technologii 3D implantem szczęki. Albo ta aplikacja, która pozwala rozpoznawać po paru dźwiękach każdą puszczaną w okolicy piosenkę. Albo kubek z dnem w kształcie żelazka, którym to kubkiem po nalaniu doń herbaty można wyprasować sobie koszulę (bardzo przydatne w podróży). Czego to ludzie nie wymyślili! Czego to ludzie nie wymyślą? Nie wymyślą raczej uniwersalnej wagi etycznej – przyrządu, który specjalnymi czujnikami badałby bilans naszych uczynków i podawał na wyświetlaczu aktualny wynik w jakichś jednostkach dobra (+) i zła (-). Wyobrażam sobie to urządzenie na podobieństwo konsoli połączonej kabelkiem z czymś w rodzaju słuchawki lekarskiej, którą przykładałoby się do serca. Po chwili na ekraniku informacja: masz 500 na plusie albo 300 na minusie.
Jak by to miało działać? – zapytacie. No cóż, nie wiem. Gdybym wiedział, tobym wynalazł. A może bym nie wynajdywał, bo to może szkodliwe by było. A może bym wynalazł i sprawdził, czy po wynalezieniu przybyło mi plusów… W każdym razie wszystkie nasze uczynki gdzieś się przecież zapisują. Może gdzieś w nas – w sercu, w mózgu, w DNA każdej komórki, a może w chmurze przepływającej nad naszymi głowami. Wystarczy tylko te zapisy odczytać.
Egipcjanie wierzyli w sąd Ozyrysa, w ważenie serca obciążonego grzechami. My wierzymy w sąd szczegółowy po śmierci (nie mylić z sądem ostatecznym), na którym człowiek zobaczy swoje życie w pełnej prawdzie. Zobaczy, oceni i pozna prawdę o sobie. A gdyby tak wcześniej mógł trochę podejrzeć – jak by to wpłynęło na nasze życie? Puśćmy wodze fantazji – załóżmy, że amerykańscy naukowcy wynajdują uniwersalną wagę etyczną (UWE). Co dzieje się potem?
Przyrządy trafiają na rynek i szybko zyskują dużą popularność, choć oczywiście są przeciwnicy wynalazku. Niektórzy twierdzą, że stosowanie UWE ogranicza wolność, inni, że tylko samodzielne wybory moralne są coś warte. Większość sprawdza jednak stan swego moralnego konta, z czasem coraz częściej. Wkrótce pojawiają się uzależnieni, którzy po każdym życiowym ruchu, po każdym wypowiedzianym słowie, po każdej myśli nawet – sprawdzają. Ludzie sprawdzają zresztą nie tylko swoje wyniki. Wydruk z urządzenia wchodzi w skład najpilniej strzeżonych danych osobowych. Mimo to służby specjalne usiłują monitorować wyniki obserwowanych osób. Z drugiej strony politycy w kampaniach wyborczych przechwalają się stanem swojego konta, niektórzy zdradzają bilans zmarłego podczas mowy pogrzebowej. Prawnicy chcą wskazaniami przyrządu pomagać sobie w wydawaniu wyroków.
Po pewnym czasie większość specjalistów dochodzi do wniosku, że z urządzenia nie powinny korzystać dzieci. Bywają bowiem przypadki, że rodzice swoje, a przyrząd swoje. Krytykowane przez rodziców zachowanie wcale nie zmniejsza liczby dodatnich punktów dziecka. W ogóle to w branżowej prasie (jest cały rynek czasopism poświęconych UWE) pojawiają się ciekawe artykuły, których autorzy na podstawie badań dochodzą do wniosku, że ten sam czyn jest u różnych ludzi różnie oceniany. Wszystko zależy od okoliczności, intencji i… dokładnie nie wiadomo, czego jeszcze. To samo przekleństwo może dać 100, 50 albo jedynie 5 karnych punktów. Wpłata podobnej sumy na cele charytatywne skutkuje różną liczbą punktów dodatnich. Etycy na swoich kongresach o niczym innym nie mówią.
Z kolei w Kościele zdania są podzielone. Jedni teologowie twierdzą, że przyrząd zakłóca rachunek sumienia, inni – że może pomagać w nawróceniu, uświadamiając człowiekowi jego grzeszność. Jedni widzą w nim narzędzie do walki z zakłamaniem zadowolonych z siebie złoczyńców, drudzy – zarzucają sprawdzającym etyczną interesowność. Co do jednego jest zgoda (co zresztą potwierdzają pomiary): posiadanie sporego kapitału punktów dodatnich nie uprawnia do czasowego folgowania sobie. Taka taktyka (jeżeli jest świadomie stosowana) od razu likwiduje całą górkę. W końcu ustala się doktrynalne stanowisko – wierny może sprawdzać swój bilans, ale tylko raz w roku. Coroczny odczyt pozwala się orientować, co brukujemy naszymi dobrymi chęciami. Kościół podkreśla też, że dodatni bilans nie zwalnia od pokuty i że samymi uczynkami nie jesteśmy w stanie się zbawić.
Czasami marzę o takim urządzeniu. W razie wątpliwości co do swojego postępowania mógłbym sprawdzić i – co prawda po fakcie, ale zawsze – czegoś się dowiedzieć. Nauczyć na błędach (chętnie sprawdziłbym sobie na przykład skutek po opublikowaniu tego felietonu). Innym razem cieszę się, że amerykańscy naukowcy chyba nie dadzą rady. Bo przecież z wizyt u wyroczni nie wychodziło raczej nic dobrego. Może takie podglądanie byłoby przekroczeniem naszych kompetencji. Mam inny pomysł – niech wreszcie ktoś wynajdzie przyrząd do odróżniania dobrej literatury od złej. Na specjalnej wadze kładłoby się książkę i…