Pamiętacie państwo książkę Stanisława Łubieńskiego Dwanaście srok za ogon? Zbiór esejów o ptakach i szeroko rozumianej kulturze. Właśnie wyszła rzecz bardzo podobna, tyle że napisana po angielsku i z większym naciskiem na problemy ekologiczne. Koniec końca świata Jonathana Franzena w przekładzie Witolda Kurylaka to zbiór 16 esejów amerykańskiego pisarza, który – podobnie jak Łubieński – określa się mianem ptasiarza, czyli człowieka goniącego po świecie z lornetką, oglądającego ptaki i tworzącego listy spotkanych gatunków. Książka była jedną z ważniejszych premier Warszawskich Targów Książki.
Okładka polskiego wydania jest minimalistyczna i spokojna, za to w oryginale – atmosfera horroru jak z Ptaków Hitchcocka. Tyle że w książce to nie ptaki atakują, ptaki są w opisywanym przez autora świecie atakowane. Atakowane przez człowieka polującego na nie dla zabawy, wycinającego lasy, wyrzucającego do morza plastik, budującego niewidoczne dla nich szklane ekrany. Ale – co ciekawe – raczej nie przez zmiany klimatu. Franzen bardzo ciekawie polemizuje z pewną myślową tendencją, widoczną coraz wyraźniej w wypowiedziach ekologów. Nie zaprzecza, że zmiany klimatu są największym wyzwaniem stojącym przed nami w najbliższym czasie, ale nie chce sprowadzać do tej kwestii wszystkich problemów. Charakterystyczna jest tu sprawa walki o zmianę projektu stadionu w Minneapolis, opisana w eseju Ocal to, co kochasz. Tysiące ptaków zostały narażone na rozbicie się o szklane ściany budowli, więc pojawił się pomysł użycia wzorzystego szkła, co zapobiegłoby kolizjom. Inwestor oczywiście się nie zgodził z uwagi na koszty, ale znamienna była tu postawa części obrońców przyrody, którą zamknąć można w formule: po co zajmować się szkłem na stadionie, skoro grozi nam globalne ocieplenie?
W kwestii walki z ociepleniem klimatu autor jest pesymistą – uważa, że działania trzeba było podejmować wcześniej. Tymczasem my wciąż powtarzamy, że decydujące będzie kolejnych dziesięć lat (dziesięć lat temu też chodziło o najbliższe dziesięć lat). Oszukujemy się, by uniknąć radykalnych wyrzeczeń. Tymczasem jest już za późno – teraz chodzi o to, by jak najwięcej naturalnych krajobrazów i gatunków zwierząt przetrwało do momentu, kiedy się ugotujemy albo… pojawi się jakiś cudowny wynalazek, na przykład nowe źródło czystej energii.
Franzen w swoich tekstach potrafi intrygująco łączyć drobne szczegóły, osobiste spostrzeżenia, dane statystyczne i wyniki badań naukowych ze śmiałymi uogólnieniami i filozoficznymi refleksjami. We wspomnianym już eseju zarysowuje analogię między ekologią a purytanizmem – oba te systemy myślowe samo bycie człowiekiem wiążą z poczuciem winy. Człowiek jest grzeszny, człowiek szkodzi środowisku. Ale zdaniem autora więcej zbudować można na miłości niż na poczuciu winy – pociąga go postawa św. Franciszka z Asyżu, umiłowanie konkretnych, bezbronnych istot. W przypadku Franzena – ptaków.
Dlaczego akurat ptaków? Zdaniem autora ptaki to ostatni łącznik z naprawdę dziką przyrodą, to relikt epoki dinozaurów, to piękno i różnorodność, to żywy symbol wolności i barometr stanu planety (a pośrednio także barometr naszej wielkoduszności). W książce znajdziemy szereg ptasich ciekawostek – mnie poruszył opis obyczajów nurzyków, żyjących w wielkich koloniach na ptasich wyspach na Atlantyku i Pacyfiku. Nurzyk to coś pośredniego między kaczką a pingwinem (niech ornitolodzy wybaczą tę niefachową charakterystykę), ciekawy z racji swych macierzyńskich (i tacierzyńskich) instynktów. Otóż nurzyki oddają się wysiadywaniu jaj i opiece nad młodymi z prawdziwie heroiczną wytrwałością. Potrafią siedzieć na martwym jaju przez 80 dni w nadziei, że coś się z niego jednak wykluje, pozbawione jaj potrafią wysiadywać kamień lub jakąś roślinę, potrafią wreszcie kłaść rybę na niewyklutym jaju, żeby je nakarmić. A jeśli szczęśliwie doczekają się potomstwa, opiekują się nim z wielkim oddaniem. Co ciekawe, robią to ojcowie, którzy miesiącami towarzyszą młodym, ucząc je łowić ryby.
O ptakach Franzen może opowiadać godzinami, ale nie jest to jedyny temat książki. Pomiędzy esejami ornitologicznymi i relacjami z wypraw na krańce świata w poszukiwaniu rzadkich gatunków znajdziemy szkice poświęcone pisarzom i w ogóle artystom. Może nie przypadkiem mówi się onich jako o barwnych ptakach. Jonathan Franzen wyczuwa to podobieństwo.