On ma na na głowie hełm, skrada się do niej, rytmicznie podrygując. Ona siedzi na kanapie, wydaje się zaciekawiona. On tańczy przed nią, zmysłowo ruszając biodrami, ona popija wino i rozchyla nogi. On przed nią klęka, ona się wymyka, on ją przyciąga i całuje w szyję. A potem opowiada ciekawostki o astronautach i stacji kosmicznej. Ta wyrafinowana gra wstępna do niczego jednak nie prowadzi. Ona w końcu mówi, że jest zmęczona, on prosi o całusa na dobranoc. Nie do końca wiemy, czy to realistyczne odtworzenie zachowań oglądanej pary czy jakiś symboliczny klucz do dalszej części sztuki. W pamięć zapada ciekawostka: astronauci nie bekają, bo nie pozwala im na to brak grawitacji…
Astronauci są z zupełnie innej bajki niż tytułowy jednorożec. Tytułowy, bo właśnie jako Jednorożec została w Teatrze Powszechnym wystawiona sztuka hiszpańskiego dramaturga Paco Bezerry w oryginale zatytułowana Little Pony. Reżyser Adam Orzechowski podczas pospektaklowej rozmowy stwierdził, że zmiana tytułu podyktowana była względami praktycznymi – na przedstawienie zatytułowane Little Pony mogłyby przychodzić dzieci. Tymczasem jest to raczej przedstawienie dla rodziców, których spotkały (lub mogą spotkać) problemy wychowawcze dotyczące ich dzieci. Symbolika mitycznego zwierzęcia nie do końca jednak została odstawiona na boczny tor (schowana do stajni) – niewinność i czystość, z którą się kojarzy jednorożec, dobrze kontrastuje z technologicznym światem zbudowanym przez człowieka na orbicie.
Dziesięcioletni Tomek (tę postać znamy jedynie z relacji rodziców) ma kłopoty w szkole. Inni uczniowie prześladują go z powodu plecaka z kucykiem Pony i innych nietypowych zachowań. Inność nigdy nie podoba się ogółowi, w tym przypadku nie podoba się też dyrektorowi szkoły, który woli przenieść ucznia do innej szkoły niż zdecydowanymi działaniami zaprowadzić w szkole tolerancję. Jednak to nie akceptacja (brak akceptacji) inności, ale reakcje rodziców na pojawiający się problem są tematem sztuki. Agata (Monika Kępka) i Daniel (Artur Zawadzki) muszą się zmierzyć z problemem, przy którym ich erotyczne gierki w zamkniętym przed synem pokoju schodzą na drugi plan. Swoją drogą ciekawe, że nigdzie (z wyjątkiem tej recenzji) nie można znaleźć imion bohaterów – jakaś nowa moda każe w programach pisać jedynie „obsada”.
Zatem Agata radzi odpuścić i zaleca synowi noszenie innego plecaka (tym razem z Batmanem), a potem proponuje nawet zmianę szkoły. Daniel zaś upiera się, by niezwykłe upodobania chłopca uszanować, upiera się do tego stopnia, że wszczyna w szkole awanturę, a nawet grozi dyrektorowi procesem sądowym. Jak się jednak okazuje, jego upór jest raczej chęcią postawienia na swoim, a nie wyrazem tolerancji. Daniel nie syna broni, ale swojego poczucia niezależności. Drwiąc z konformizmu Agaty, chce jej pokazać swoją męską stanowczość (sprawa Tomka staje się kartą w rozgrywce między rodzicami). Matka wyczuwa, że syn swym zachowaniem chce im coś powiedzieć, ale także nie potrafi odczytać tego komunikatu. Aż dochodzi do tragedii i chłopiec zapada w śpiączkę. Wtedy rodzice odkrywają, że to brak harmonii i niepoświęcanie dziecku uwagi były przyczyną problemów (w finale jest to niestety widzom trochę zbyt dosłownie wyjaśnione).
Sztuka stawia ciekawe pytania, a obecni na widowni rodzice mogą je odnieść do siebie: Jak my byśmy się zachowali w podobnej sytuacji? Jak chronilibyśmy nasze dzieci? Jak przekazujemy im wzorce męskości (kobiecości)? Spostrzeżenie, że nonkonformizm może być jedynie przykrywką dla własnych problemów czy kompleksów, jest godne uwagi, a apel o większe zainteresowanie dzieckiem (czemu dostrzegli problem tak późno? czemu nie poszli z Tomkiem do psychologa?) jest niewątpliwie słuszny. Tyle tylko, że przedstawienie ociera się o publicystykę, trochę jakby powstało na zamówienie jakiegoś edukacyjnego programu. Chciałoby się więcej metafory, komentarza lub choćby psychologicznego czy obyczajowego kontekstu. Tekst zawiera zalążki takich wątków, ale szybko są one zamykane (np. kłótnia o poglądy obu rodzin). Komentarzem, interpretacją jest niepokojąca muzyka Marcina Nenko, która niesie ze sobą jakąś złą energię (obecną w portretowanej rodzinie) i dramatyzm, przydając niektórym scenom wyrazu.
Aktorzy starają się wykreować wiarygodne postaci, ale czasami mają do wypowiedzenia patetyczne, nieżyciowe kwestie. Wtedy łatwo popaść w retoryczność albo – niejako na zasadzie kontrastu – dodać zbyt wiele ekspresji. Kilka scen jest jednak aktorskim popisem, np. „spowiedź” ojca, który zrozumiał swój błąd, scena kłótni zakończonej próbą gwałtu, krzyk bolejącej matki. Te dobre momenty śledzimy z zapartym tchem, wierząc w to, co się dzieje na scenie. Przy czym bardziej wierzymy gestom, mimice, ekspresji ciała niż wypowiadanym słowom.
Adam Orzechowski tym razem nie do końca nad wszystkim zapanował (na przykład nad łączeniem scen). Po znakomitym Tangu Łódź i dobrym Ferragosto zaproponował nam Jednorożca o nieco stępionym rogu. Ale zobaczyć to przedstawienie warto, zwłaszcza, gdy się jest rodzicem
Foto: materiały Teatru Powszechnego