Ciekawe jest już samo wydawnictwo. Nazywa się Dowody na Istnienie – jak tytuł książki Hanny Krall. Wydaje reportaże, przypomina wybitne książki literatury non-fiction, ma też w swoim portfolio serię czeską. Reportaż i literatura czeska? Tak, za tym przedsięwzięciem musi stać Mariusz Szczygieł. Dowody na Istnienie właśnie wydały reportaż Olgi Gitkiewicz Nie hańbi, książkę o pracy i braku pracy – wczoraj, czyli w XIX czy XX wieku, i dziś. Autorka jest socjologiem (proszę wybaczyć, ale nie cierpię słowa socjolożka), absolwentką Polskiej Szkoły Reportażu. Urodziła się i mieszka w Żyrardowie.
Z tym Żyrardowem to nie jest informacja nieistotna. Książka zaczyna się od powrotu do tej przemysłowej osady zbudowanej przez fabrykantów, powrotu do mieszkania po babci i do robotniczych korzeni kilku pokoleń przodków. Przez cały tekst przewija się ten osobisty wątek, zapisany w rozdziałach zatytułowanych Nitki. Z nitek powstawały w tkalniach Żyrardowa lniane tkaniny, z nitek przeszłości spleciony jest los każdego z nas. Może brzmi to patetycznie, ale gdy jesteś reporterem-socjologiem i zaczynasz mieszkać w nowym-starym miejscu, chcesz w jakiś sposób spłacić kredyt – opisać świat, do którego wracasz.
Wydaje się więc, że będzie to reportaż historyczny o Żyrardowie, ale nagle pojawia się rozdział o współczesnej korporacji. O ciągłej gonitwie, dress codach, poczuciu wypalenia i porannych korkach na Domaniewskiej. Bohaterka odchodzi z korporacji, bohaterka i autorka to ta sama osoba. Odchodzi z korporacji i zaczyna pisać książkę. Tę właśnie. O Żyrardowie i odchodzeniu z korporacji. Ale w kolejnym rozdziale jest już kolejny temat – bezrobocie. Zestawione z przodownikami pracy, bo w historii Żyrardowa dotarliśmy do lat 50, i z robotniczymi protestami. Strajk kobiet z 1883 roku i strajk kobiet z 1951 roku. A potem jest o mobbingu naszym powszednim – w bardzo różnych zakładach i firmach. Niby wszystko się tu jakoś łączy, ale czytając, miałem wrażenie, że tematów jest trochę zbyt dużo, że autorka plecie ten warkocz ze zbyt wielu pasemek.
Potem wracamy do Żyrardowa, by nagle przenieść się do Wronek i przeczytać reportaż o samobójczej śmierci jednej z pracownic fabryki sprzętu gospodarstwa domowego. Czy z powodu mobbingu? Ale co właściwie to słowo znaczy? I co znaczyło w czasach, gdy go jeszcze nie wynaleziono. Duża część książki dotyczy lat 30. XX wieku, czyli czasów Wielkiego Kryzysu. Trochę to przypomina 13 pięter Filipa Springera, tyle że zamiast o mieszkaniach, jest o pracy. Ale o mieszkaniach też jest i o (nie)jedzeniu. I z tych lat trzydziestych z kilkudziesięcioprocentowym bezrobociem przenosimy się do współczesnego Szydłowca (Żyrardów gdzieś się po drodze zgubił) z kilkudziesięcioprocentowym bezrobociem. Poznajemy różne teorie na temat pracy na czarno, wyjazdów za granicę i fikcyjnej rejestracji. Na temat radzenia sobie – choćby dzięki zbieraniu ziół i grzybów w lesie. Praca jak praca?
Przysłowie mówi, że żadna praca nie hańbi. A brak pracy? Gitkiewicz z dużą dozą empatii pochyla się nad losem tych, którym nie udało się w rynkowej rywalizacji. Zredukowanych, zwolnionych, za starych, mieszkających za daleko. Także tych przyzwyczajonych do swojej bezradności. Z lewicową wrażliwością broni poszkodowanych przez system. Ale stara się być obiektywna. Bardzo ciekawy jest rozdział napisany na podstawie internetowej dyskusji o braniu zwolnień na dzieci. Wiele wpisów w wątku (większość na nie wobec pracodawców), którego inicjatorka w końcu przyznaje, że zwolnienie wzięła i nie miała żadnych problemów. Szef nawet poszedł jej na rękę i zmniejszył etat do 3/4. I od razu dostajemy dane statystyczne o średniej długości zwolnienia, z podziałem na mężczyzn i kobiety.
Bo w książce Olgi Gitkiewicz wszystko musi być udokumentowane – tu nie ma miejsca na wymysły. Bibliografia zajmuje ostatnich 12 stron – książki historyczne, artykuły, wpisy internetowe, nawet wiersze Czesława Miłosza. Dużo Kuronia, jest też Zygmunt Bauman, są teksty ustaw. Staranne przygotowanie i dokumentacja – traktowane zbyt ortodoksyjnie – mogą jednak czasami zaszkodzić. Wydaje się, że książka jest zbyt gęsta, że tok wywodu warto by czasami przerwać jakimś opisem, scenką – nawet jeśli miałaby być wymyślona. Staranne przygotowanie i dokumentacja nie chronią też od błędów rzeczowych – w pewnym momencie bohaterka wraca nad ranem z pracy w jednej z łódzkich knajp. Widzi włókniarki idące na ranną zmianę, jest rok 1998. By w 1998 roku spotkać w Łodzi włókniarki idące do pracy, trzeba było mieć dużo szczęścia. A może to były szwaczki?
W sumie jednak ciekawa książka i napisana ciekawym językiem. Na ogół krótkimi, reporterskimi zdaniami bez ozdobników. Ale czasami autorce wymsknie się językowa perełka. Na przykład w rozdziale o fabrykantach zakładających fabrykę w Żyrardowie: Podpisali umowę i zaczęli swoją grę w Monopoly. W co gra z nami Olga Gitkiewicz?
Ponadto w tym tygodniu polecam:
– Adwentowe Dni Skupienia Środowisk Twórczych – 19 i 20 grudnia o 20.00 w Kościele Środowisk Twórczych
– koncert kolęd w wykonaniu Piwnicy pod Baranami – 19 grudnia o 19.00 w Teatrze Muzycznym
– koncert kolęd – 20 grudnia o 18.30 w Teatrze Wielkim
– film Młynarski. Piosenka finałowa – 21 grudnia o 19.00 w kinie Kinematograf
– wystawę fotografii prasowej z konkursu BZ WBK – w Galerii Nowej ŁDK