Trzydziestolecie istnienia Teatr Logos uczcił wystawieniem Kobolda – sztuki mało znanego niemieckiego pisarza Wilhelma Genazino. Przedstawienie wyreżyserował Robert Wichrowski, reżyser znany głównie z filmów (seriali), który w łódzkim teatrze zrealizował wcześniej bardzo udany Czas odwiedzin. Premiera Kobolda odbyła się w listopadzie 2017, ale ten interesujący spektakl nie doczekał się na razie zbyt wielu recenzji. Właśnie obejrzałem go po raz drugi, odkrywając w strukturze przedstawienia niespodziewane wątki.
Mała salka Teatru Logos przeobraziła się w mieszkanie współczesnej rodziny – salon z kanapą, stołem i telewizorem, jakieś szafki, wazon, obraz, na półce walizka. W głębi sceny przejście do kuchni, szafa, wieszak z ubraniami. Widzowie siedzą wzdłuż dwóch ścian (trzeciej i czwartej?), tak blisko aktorów, że w zasadzie mogliby się poczęstować stojącymi na stole krakersami. Telewizor oczywiście włączony, na długo przed pojawieniem się aktorów. Siedzimy sobie w cudzym mieszkaniu, oglądamy telewizję. Co tam dzisiaj w programie? Walka bokserska Władimir Kliczko – Anthony Joshua, słuchamy hymnu God Save the Queen, zastanawiając się, jak długo reżyser pozwoli nam pooglądać retransmisję z Wembley. Nagle do pokoju wchodzi Karl (znakomita rola Marka Kasprzyka), nerwowo sprawdzając godzinę. Niechlujnie ubrany, żujący gumę i drapiący się po brzuchu pan domu z nieodłączną butelką piwa. Sadowi się przed ekranem i ogląda początek walki. Wtedy pojawia się też ona – Sophie, rozżalona żona ze ścierką do kurzu, która akurat w czasie walki musi robić porządki (w tej roli Jolanta Kowalska). Wszystko jasne?
A może Kobold nie jest tylko krytyką marnej egzystencji współczesnego mieszczaństwa, trudno nawet określić gatunek sztuki. Tragikomedia, groteska, przypowieść? Zarówno autor, jak i realizatorzy mylą tropy, łamią konwencje. Walka bokserska (w połączeniu z pitym z butelki piwem) ma charakteryzować prymitywny gust głównego bohatera czy raczej metaforycznie pokazywać konflikt znudzonego sobą małżeństwa? A może jeszcze coś? Dlaczego akurat ta walka? Dlaczego – decyzją reżysera – akurat Kliczko (ukraiński bokser, który studiował filozofię) walczy z Anglikiem o nazwisku Joshua? Dlaczego jest to tak długo pokazywane i jeszcze tak wyraźnie wybite w programie? Czyżby chodziło o spór Aten z Jerozolimą, czyżby walkę wieczoru sędziował Szestow? Oczywiście wygrał Joshua (Jozue? Jezus?) – ksiądz Sondka zaciera ręce, tak właśnie obstawiał. Czy nie jest to jednak zbyt karkołomna interpretacja? Czy coś jeszcze upoważnia nas do takich wniosków? Czy rzeczywiście tego wieczoru przegrywa racjonalny pragmatyzm? Dostajemy subtelne sygnały – gdy Sophie przepytuje Karla ze znajomości trudnych słów, otwiera encyklopedię na terminie filozoficznym. Partner szalonej siostry głównego bohatera studiuje filozofię – zresztą na uniwersytecie trzeciego wieku. Ottmar (uroczy Dymitr Hołówko) na każdą okazję ma cytat z Wittgensteina, Adorna bądź Nietzschego, a mimo to w pewnym momencie przyznaje, że filozofia to nie wszystko.
Jest jeszcze miłość – do żony/męża (wypalona), do brata (zapomniana), do żony brata (powierzchowna namiastka). Nawiasem mówiąc, scena, w której Elza (grana przez Karolinę Łukaszewicz żona zmarłego brata) przychodzi zawiadomić rodzinę o pogrzebie, jest niezwykle przewrotna. Karl i Elza na pogrzeb wysyłają Sophie, a sami popijają alkohol i planują wspólne życie. Jak to powiedzą aktualnej żonie? Wystarczy, że zdejmie pani spódnicę, no jako taki sygnał. Właśnie, dostajemy sygnał, że nie jest to realistyczna scena, raczej groteskowa, czarna komedia. Karolina Łukaszewicz buduje postać smutno-wesołej wdowy trochę nie z tego świata. Trochę ze świata snu, fantazji – moim zdaniem status tej postaci nie jest do końca określony. Może to wszystko tylko się Karlowi myślało? W każdym razie ta scena wzbudza w nas uczucie dziwności, zwłaszcza gdy się ją ogląda w towarzystwie arcybiskupa (akurat siedział trzy krzesła dalej).
Wygrywa miłość (na drugim kanale w telewizorze Karla nadają akurat Po tamtej stronie chmur Antonioniego i Wendersa), małżonkowie w końcu rozumieją, że marnowali życie na absurdalnych kłótniach, które były próbą zwrócenia na siebie uwagi. Siadają koło siebie na kanapie, niezgrabnie próbują się obejmować. Mogliby w końcu iść na spacer, na który Sophie namawiała Karla, ale jest już za późno. Za późno na miłość? To w ogóle możliwe? Tak postawione pytanie wprowadza niepokój w nieco zbyt sentymentalną (przez muzykę?) scenę finałową. Lepiej późno niż wcale – chciałoby się powiedzieć, więc jeśli jeszcze nie widzieliście Kobolda…
Niestety, spektakl Roberta Wichrowskiego będzie można zobaczyć dopiero po wakacjach, ale 21, 29 i 30 maja Logos gra Czas odwiedzin.
Ponadto w tym tygodniu polecam
- koncert Luisa Vincente – 9 maja o 20.00 w Ciągotach i Tęsknotach
- premierę książki Krzysztofa Sowińskiego Poste restante – 10 maja o 18.00 w ŁDK
- spotkanie z Mają Komorowska – 10 maja o 18.00 w Muzeum Kinematografii
- Festiwal Szkół Teatralnych – od 14 maja
- wystawę Katarzyny Boguckiej w galerii Re:Medium – od 10 maja
Foto: Marek Kasprzyk w roli Karla, materiały Teatru Logos