Świat zorganizowano jak jeden wielki system argentyński, który spektakularnie runie. Pesymiści twierdzą, że runie szybciej, optymiści, że później.
Trudno napisać felieton, gdy masa myśli lata po głowie i nie wiadomo, które z nich ważne i ciekawe, a które miałkie i wtórne. Przyjęło się uważać, że felieton powinien być błyskotliwy, posiadać puentę, a nawet motto, powinien bawić albo – jako tekst interwencyjny – działać w słusznej sprawie. Są też przyziemne felietony narzekające, popularne zwłaszcza w PRL, gdy nie można było pisać o złych politykach, ale można było o złych kelnerach. Niniejszy tekst nie podda się tym klasyfikacjom, będzie próbą ujarzmienia chaosu, być może nie uda mi się go spuentować, więc na wszelki wypadek umieszczam motto. Przeczuwam też, że moje myśłi rozpędzą się jak w akceleratorze, tekst przekroczy dopuszczalną objętość, więc zdecyduję się na… cykl o cyklistach.
Znamy powiedzenie, że światem rządzą masoni, Żydzi i cykliści. Ma ono korzenie w końcu XIX wieku, kiedy jeszcze nie było automobilów, a rozwój dróg był powodowany rozwojem ruchów rowerowych. Cykliści zrzeszali się w stowarzyszenia, by forsować postulaty utwardzania błotnistych traktów i przekształcania ich w szosy. Samochody na zachodzie Europy przyszły na gotowe, drogi już były, z czasem auta wyparły z nich rowery. Ale dwu- i czterokołowe urządzenia nie są autonomiczne, musi ktoś nimi kierować. Duży czy mały, głupi czy mądry, pijany czy trzeźwy – na siodełku, na siedzeniu siedzi człowiek. I zmienia swój punkt widzenia świata w zależności od tego, czy jest to siodełko, czy siedzenie.
O tych, którzy oddają się pasji cyklistycznej albo motoryzacyjnej, czasami mówi się maniacy. Maniacykliści na przykład. Manie te mają podłoże w zdolnościach manualnych, zamiłowaniu do grzebania w mechanizmach, w chęci poprawiania urządzeń. W czasach liceum zrobiłem swoją pierwszą modyfikację roweru, z jednobiegowego na pełnoprawną kolarkę. Pamiętam, że ramę pomalowałem na srebrno farbą do grzejników, rozpylając ją specjalną nasadką do odkurzacza. Pomogłem też bratu uzyskać podobny efekt, odziedziczony po dziadku rower Bałtyk stał się szybką wyścigówką, z żółtą ramą malowaną już sprejem i żółtą owijką kierownicy. Potem nastąpiły lata przerwy w majsterkowaniu, wystarczały mi rowery kupione w sklepie. Najpierw miałem pagórkowate włoskie bianchi (czyt. bianki), ukradzione mi i odzyskane, przed- i powypadkowe, potem górski czeski author (czyt. autor) – mam go do tej pory, jest nie do zdarcia, choć z oryginału po kilkunastu latach została jeno rama i przednie koło.
Zawsze miałem jeden rower do jazdy i śmieszyły mnie osoby posiadające kilka bicykli, znajomy na przykład miał osiem i rozpaczał bardzo, gdy mu jeden ukradli. Ale nadszedł wiek średni i by nie dopuścić do kryzysu, zacząłem rozglądać się za kolejnym rowerem. Zacząłem śledzić modele w Internecie, zainteresowałem się nowszymi technologiami, kołami 29-calowymi, napędem 2 x 10, 1 x 11, hamulcami tarczowymi, zbłądziłem na strony o rowerach elektrycznych, spalinowych, skuterach i motocyklach. Równo dwa lata temu przebiłem nadymający się balon konsumpcyjnych oczekiwań i kupiłem używaną ramę univega (czyt. uniwega) i po pomalowaniu jej na biało zmontowałem autorski model ciekawego roweru do miasta, na którym jeździ się wygodnie mimo braku amortyzacji (są za to grube opony) i szybko. Rower jest ładny, lekki, nikt nie ma podobnego.
Potem postanowiłem… ale kogo interesują te osobiste cyklistyczne historie? Rozgadałem się, żadnych błyskotliwych myśli nie przekazałem jeszcze, końca felietonu na razie nie widać. Najwyraźniej jestem typem rowerzysty-gaduły, cyklisty-mądrali. Jakie są typy rowerzystów oprócz tego? Intuicyjnie myślę, że podstawowych typków jest co najmniej dziesięć. Oto wyzwanie – spróbować ich wymienić i poklasyfikować.
Rowerzysta niedzielny, czyli starszy pan jeżdżący na spacery do lasu w dobrą pogodę, mający przyzwoity rower turystyczny, dres i małżonkę na damce.
Rowerzysta praktyczny jeździ w tygodniu, bo tak jest najszybciej, do pracy. Jego rower nie budzi żadnych emocji u nikogo, toteż potrafi się zdziwić mocno, widząc po południu pod biurem pusty stojak.
Rowerzysta prowincjonalny na zardzewiałym, starym egzemplarzu, z ramą przystosowaną do transportu bańki mleka i worka ziemniaków, w gumofilcach naciskający piętami skrzypiące pedały.
Rowerzystka miejska obowiązkowo na nowej damce udającej model retro, z koszykiem na kierownicy, w sukience i obcasach, na twarzy niechciany rumieniec.
Rowerzysta elegancki – na eleganckim miejskim modelu, nie poci się nigdy, a przy nadarzającej się okazji przesiada się na elektryczną hulajnogę i nie wraca do pedałowania.
Rowerzysta dziwaczny jedzie powoli na obwieszonym znaczkami, etykietkami, lusterkami, koszykami i chorągiewkami dość leciwym rowerze, jazdę potrafi umilać mu muzyka z przymocowanego do kierownicy radia. Jemu, nie innym.
Rowerzysta szosowy śmieszy mnie zawsze obcisłym strojem z licznymi nazwami firmowymi, mimo że żadna z tych firm nie płaci mu za reklamę ani grosza. Obowiązkowo na nowej i drogiej ultralekkiej kolarce, której niska waga niweluje nadwagę widoczną wyraźnie przez obcisły strój.
Rowerzystka awangardowa mknie po Piotrkowskiej na jednobiegówce bez oglądania się na boki, strój i rower są starannie i nienachlanie dobrane, wyprzedza większość cyklistów bez wysiłku, nie traci czasu na hamowanie.
Rowerzysta awangardowy zasadniczo robi to samo, co rowerzystka awangardowa, ale z większą ostentacją i gorszym szykiem, niejeden z tych typów ma strój kuriera i jest najprawdopodobniej kurierem.
Rowerzysta maniakalny jeździ cały rok na jakimkolwiek rowerze, byle jeździć. Potrafi się ubrać byle jak i gadać o rowerach z byle kim. To ja!
Rowerzysta wariat jeździ jak wariat. Nie należy mylić go z rowerzystą schizofrenikiem, typem, który na rowerze pomstuje na kierowców, a w samochodzie trąbi na tych cholernych pedalarzy.
Rowerzysta kolekcjoner ma bardzo dużo bicykli i bardzo mało czasu na jeżdżenie, co jest poważnym błędem, bo endorfiny są bardzo potrzebne do życia. Najsmutniejszym przykładem rowerzysty kolekcjonera był Robin Williams.
Rowerzysta zamożny kupuje najnowszy rower za kilkadziesiąt tysięcy, szybko się zniechęca, bo mimo wydanych pieniędzy rower sam nie jeździ i potem sprzedaje go za kilkadziesiąt tysięcy, wmawiając, że jeździł na maszynie Chris Froome.
Rowerzysta praktyczny loguje się do systemu i jeździ coraz bardziej zdezelowanym rowerem publicznym, po czym myśli o kupnie czegoś własnego jednak.
Rowerzystka ekologiczna jest taka, jak każdy widzi, jeździ, jak każdy widzi, na rowerze podobnym do roweru rowerzystki miejskiej, ale z pewnością przy jego produkcji nie zginęło żadne zwierzę.
Rowerzysta turysta jedzie w świat z brzydkimi sakwami i zapasem dętek, a potem zamęcza innych bohaterskimi opowieściami z Peru i Tajlandii. Gdy mu znajomi nie wystarczają, pisze bloga i wydaje książkę.
Rowerzysta światowy to elegancki rowerzysta turystyczny.
Rowerzysta kosmiczny nie zna żadnych granic i najchętniej odlatuje w nieznane innym rejony. Na pozór wygląda jak skrzyżowanie rowerzysty szosowego z rowerzystą zamożnym, ale on naprawdę jest świetny w tym, co robi, by się przekonać, z jak odległej galaktyki pochodzi, wystarczy się z nim przejechać na wycieczkę, a właściwie pół wycieczki.
Jeśli ktoś spotka jeszcze inne typy – proszę pisać do redakcji. Także mając pomysł na puentę (czyt. płętę).