Pożegnania są trudne, ale czasem trzeba się pożegnać. Nie zobaczymy już podobno na ekranie Roberta Redforda. Oznajmił, że jest już za stary i że już mu wystarczy. Szkoda, bo zagrał w kilku moich ulubionych filmach, o których wam może kiedyś jeszcze napiszę, chociaż zanosi się raczej na doktoraty, a nie na felietony. Tak bardzo są te filmy ulubione.
Redford to aktor obiektywnie rzecz biorąc pomnikowy. Redford to epoka i to złota epoka. Udało mu się trafić na dobrych reżyserów i kultowe filmy, które każdy zna: Trzy dni Kondora, Butch Cassidy i Sundance Kid, Żądło, Wszyscy ludzie prezydenta, Niemoralna propozycja. Wszyscy znają te tytuły, pokolenia się na nich wychowały, parodiowały je (np. Top Gear), a teraz robią z nich memy. A Redford trwał i trwał. Do tytułów pomnikowych dorzucę też jeden mniej pomnikowy, ale bardzo godny uwagi, mój ulubiony Zawód szpieg” (Spy Games), w którym Redford zagrał według mnie najlepszą, najbardziej wymagającą rolę od czasów Żądła i do tego miał z kim grać. No i niedawne niespodziewane wystąpienie w popkulturowym Kapitanie Ameryka- Zimowym Żołnierzu ze stajni komiksowego Marvela, filmie dla małolatów w każdym wieku. Co prawda 95% małolatów nie wiedziało w ogóle, kto zacz przed nimi występuje. Tylko staruchy wiedziały. No i teraz dla tych staruchów, które wiedziały, Roberd Redford zagrał swoją ostatnią rolę.
To jest film dla staruchów. Reklamowany jest jako komedia kryminalna, ale od razu napiszę, że to reklama na wyrost. Komedia na tyle, że miejscami ironiczne i celne uwagi bohaterów wywołują sentymentalny uśmieszek na twarzy. Kryminalna na tyle, że bohater jest kryminalistą i to kryminalistą entuzjastą. W pewnej części jest ten film bardziej łagodnym romansem niż kryminałem, a główny cymes polega na tym, że obserwujemy sobie w długich ujęciach Roberta Redforda i uroczą, wspaniale grającą Sissy Spacek, ale nie tylko ich, bo i słynnego Toma Waitsa oraz Danny’ego Glovera.
Jeżeli nie lubicie ich obserwować – nie idźcie do kina. Tempem Gentelman z rewolwerem bardzo przypominał mi Trzy billboardy za Ebbing, Missouri – spokojna, niespieszna akcja, rozmowy bohaterów, klimat i nastrój. Tyle tylko, że Trzy billboardy nie dość, że uderzały nagłym dramatyzmem, to jeszcze dotyczyły rzeczy niezwykle istotnych, jak zemsta, przebaczenie, odpowiedzialność, wina i kara. Gentelman nic takiego ze sobą nie niesie. W zamiarze reżysera ma to być film o konflikcie charakterów i postaw życiowych, pomiędzy złoczyńcą a tym, który go ściga. Policjanta gra depresyjnie i sennie Cassey Affleck, brat Bena, glina na skraju załamania, wypalony, zmęczony i stłamszony przez pracę człowiek. Nudny do bólu. Jedyne oparcie ma w rodzinie, co jest bardzo krzepiące dla widza, który obserwuje jego życie niczym gość siedzący przy stole – bardzo blisko i z codziennym realizmem. Świetnie grają dzieci. Na tle filmów, w których rodzinna patologia jest tematem przewodnim, Gentelman z rewolwerem zdaje się pod tym względem miłym przerywnikiem. Oryginalny wydaje się także właśnie dzięki tempu opowiadania – rzadko spotykanemu w kryminałach. Bo to jednak kryminał, nawet śledztwo jest i tajemnica, i nawet samochodowe pościgi. Niemniej – czuje się jednak pewien niedostatek dramatyzmu. Film nie dociska pedału do podłogi, wręcz przeciwnie, hamuje gdzie tylko może. A chciałoby się poczuć od czasu do czasu przyspieszenie, energię, kontrast, błysk. Tego można by się spodziewać po ciekawym temacie notorycznego rabusia – uwodziciela w filmie opartym na faktach. Postacie antagonistów są nieco zbyt mało zróżnicowane, a zatem, wobec niejakiej błahości przekazu, pozostaje nam przede wszystkim obserwacja zmarszczek na twarzy Redforda, poddanie się nieodpartemu urokowi Sissy Spacek i słuchanie tetrycznych monologów Toma Waitsa. Troszkę to może mało, jak na dobry film.
Zawiodły mnie zdjęcia do Gentelmana z rewolwerem, przyznaję. Dzisiaj właściwie nie kręci się już filmów, które mają zdjęcia takie sobie. Nawet produkcyjniaki klasy B i C starają się cyzelować dobre kadry. Być może reżyser chciał nawiązać do kina lat 80., w których dzieje się akcja, do lat, kiedy do Hollywood nie wtargnęli jeszcze polscy operatorzy po łódzkiej Szkole Filmowej ze swoimi wysmakowanymi pomysłami na obraz i nie rozkokosili widzów wybitnymi ujęciami. Z powodu rozkokoszenia Gentelman wydaje mi się pod tym względem słaby. Niewiele ujęć zostało mi w pamięci.
Redford aktorsko ma się dobrze. Nie został zmarnowany, broń Boże, wykorzystano nawet jedno czy dwa ujęcia z jego dawnych filmów, zdjęcia z młodości, są delikatne aluzje do przeszłości. Mamy więc festiwal redfordowski na całego i pożegnanie grające na nutach sentymentu. Ale tylko dla tych, którzy są sentymentalni. Wielbiciele marvelowskiego Kapitana Ameryki nie załapią zbyt wiele klimatu Gentelmena z rewolwerem, niestety także miłośnicy Trzech dni kondora wyjdą z kina w lekkim niedosycie. Chciałoby się na zakończenie oglądać kolejny spiżowy pomnik, a jest tylko nastrojowy obrazek na ścianę.
Mężczyznę, jak powiedział klasyk, poznaje się nie po tym, jak zaczyna, ale jak kończy. Skoro tak, to prawdziwego, najlepszego Redforda po tym filmie jednak nie poznacie.
Foto: materiały prasowe filmu